- Każdemu los daje różne możliwości, tylko nie każdy chce z nich skorzystać. ( ) Tak to już jest w życiu, że najpierw trzeba w siebie zainwestować. Wierzę, że los jest sprawiedliwy i jak ktoś dobrze pokieruje swoim życiem, to będzie mógł się nim cieszyć - przekonuje popularny aktor i zaraz dodaje. - Ja cieszę się z tego, co osiągnąłem, co jeszcze mogę osiągnąć i byłoby grzechem narzekać.
Artysta ma w sobie tyle energii i radości życia dzięki... swojej miłości do sportu. - Bez względu na porę roku jestem aktywny fizycznie, chodzę po górach, wiosłuję, jeżdżę na nartach, gram w tenisa. Wtedy czuję, jak hormony szczęścia we mnie buzują - zapewnia Karol Strasburger. Aktor naszym Czytelnikom zdradza też co w sobie lubi i jaka jest jego recepta na szczęście.
- Nie zapytam, czy żarty w "Familiadzie" są pana autorstwa, bo wiem, że tak. Ale czy nie nudzi pana ich opowiadanie przez tyle lat?
- Gdyby nudziło, to bym tego nie robił. To raz. Dwa - staram się nie powtarzać. Wreszcie trzy - uczestnicy i telewidzowie oczekują tego ode mnie. Wychodzę więc im naprzeciw, zresztą z przyjemnością.
- I pewnie dlatego jest pan zapraszany na różne imprezy, szczególnie takie wymagające rozruszania?
- Jestem przeciwnikiem zapraszania kogokolwiek z jakiegoś powodu. W każdym razie ja chciałbym być zapraszany dlatego, że mnie akceptują, lubią przebywać w moim towarzystwie. Dla mnie samego. Poza tym to mogłoby być ryzykowne, bo ja też mam różne momenty i nie zawsze chce mi się tryskać humorem.
- A dziś, w jakim pan jest nastroju?
- Rano chyba wstałem lewą nogą, ale teraz już mi się polepszyło. Jutro jadę na turniej tenisowy do Szczecina, więc już czuję, jak adrenalina rośnie. Nie może być inaczej, bo mnie sport zawsze pobudzał do życia i dawał mi radość życia. Bez względu na porę roku jestem aktywny fizycznie, chodzę po górach, wiosłuję, jeżdżę na nartach, gram w tenisa. Wtedy czuję, jak hormony szczęścia we mnie buzują.
- Szkoda, że nie buzują u większości naszych rodaków...
- Chyba nie jest tak źle. Co prawda to nasza narodowa cecha, że lubimy narzekać, ale jakoś coraz mniej. Ja cieszę się z tego, co osiągnąłem, co jeszcze mogę osiągnąć i byłoby grzechem narzekać.
- Pan ma jednak uprzywilejowaną pozycję- satysfakcjonująca praca, udane życie prywatne, wakacje w ciekawych miejscach... Ci, którzy tego nie mają, narzekają...
- Ciężko na to zapracowałem. Każdemu los daje różne możliwości, tylko nie każdy chce z nich skorzystać. To przypomina mi rozmowę z młodą dziewczyną, która podeszła do mnie podczas jednego z turniejów tenisowych. Spytałem ją, czy umie grać w tenisa, a ona na to, że nie, bo nie chce jej się uczyć. A tak to już jest w życiu, że najpierw trzeba w siebie zainwestować. Wierzę, że los jest sprawiedliwy i jak ktoś dobrze pokieruje swoim życiem, to będzie mógł się nim cieszyć.
- Lubi pan siebie?
- Tak, lubię. Głównie za szczerość, jaką mam w sobie. Niczego nie udaję, jestem, jaki jestem. I pewnie w tym też tkwi sekret takiej długoletniej popularności "Familiady".
- Nigdy nie ma pan sobie nic do zarzucenia?
- Nie powiem, żebym był sobą zachwycony w ogóle, ale faktycznie, nie mogę sobie nic specjalnie zarzucić. Chociaż nie. Kiedyś byłem smutasem i tego w sobie nie lubiłem. Dość długo nie potrafiłem tego w sobie zwalczyć. Chyba pomogło aktorstwo.
- Pana recepta na szczęście?
- Być w zgodzie z samym sobą. Nie udawać, że jest się kimś innym. A jeśli już przyjdzie nam trochę poudawać, to róbmy to tak, żeby nikogo nie urazić. Pozwalać sobie na najśmielsze marzenia i starać się je realizować.
- Dziękuję za rozmowę.