Na początku marca Ola Kowalska (23 l.) zaczęła się źle czuć. Miała typowe objawy przeziębienia. W szpitalu stwierdzono zapalenie płuc i wypuszczono ją do domu. Następnego dnia rano nie mogła oddychać. Karetka znów zabrała ją do szpitala, a tam ulokowano ją w izolatce z podejrzeniem zarażenia COVID-19.
Od tego czasu przez wiele dni trwał dramat gwiazdy.
– Dostałam telefon, że Olę zabierają do innego specjalistycznego szpitala, że jej stan jest krytyczny, że to jest jej ostatnia szansa… Jestem na wiele rzeczy wytrzymała, ale w tamtej chwili zawalił mi się świat. Po prostu masakra. Masakra... Niewiele pamiętam z tamtego czasu. To było cierpienie, którego nikomu nie życzę. Niewyobrażalny stres – opowiada Kowalska w wywiadzie dla „Pani”.
Zobacz także: Córka Kowalskiej pokazała BLIZNĘ PO INTUBACJI. ZDJĘCIE
Lekarze robili, co mogli, ale płuca Oli przestały pracować. Wprowadzono ją w śpiączkę.
– Zaczęły się najdłuższe dni w moim życiu. Wypatrywanie cudu. Z tamtego czasu pamiętam tylko rozpacz, chodzenie po ścianach, wycie do poduszki, telefony do szpitala i słowa Ignacego (syn Kasi – red.): „Mamo, Olka sobie poradzi” – wspomina gwiazda.
– Olę zaatakował w agresywny sposób adenowirus – ujawniła Kasia, dodając, że tylko jeden na milion przypadków reaguje na niego tak mocno.
Niestety, trafiło na jej córkę.
Czytaj "Super Express" bez wychodzenia z domu. Kup bezpiecznie KLIKNIJ tutaj