Kasia Sobczyk: Wierzę, że wygram z rakiem - ostatni wywiad Katarzyny Sobczyk

2010-07-29 1:17

Największe sukcesy odnosiła w latach 60. i 70. Jej piosenki "O mnie się nie martw", "Nie bądź taki szybki Bill", "Trzynastego" czy "Mały książę" nuciła cała Polska. Wówczas nie wyjeżdżała z festiwalu w Opolu bez którejś z pierwszych nagród. Kasia Sobczyk, wykonawczyni muzyki rozrywkowej, była wtedy wielką gwiazdą. Dziś przebywa w hospicjum i zmaga się z chorobą nowotworową

[Wywiad ukazał się w SE 26 lipca 2010 roku, dwa dni przed śmiercią Katarzyny Sobczyk]

- Wiele lat spędziła pani w Chicago, z powodzeniem tam koncertując. Niejednokrotnie przyznawała, że był to dla niej wyjątkowo udany czas. W Stanach nagrała pani dwie płyty. Jednak w 2008 roku podjęła pani decyzję o powrocie do Polski. Dlaczego?

- Wtedy już byłam chora. Nie chciałam, żeby leczyli mnie tamtejsi lekarze. Nie, nie dlatego, że nie miałam do nich zaufania, ale wtedy, co zrozumiałe, miałam różne nastroje. No i w przypływie tych najgorszych myślałam sobie, że jakby co, to wolę być między swoimi, w Polsce. I chociaż miałam już wyznaczony czas operacji strun głosowych, spakowałam trochę najbardziej niezbędnych rzeczy, wzięłam pieniądze, jakie na moją terapię zebrali przyjaciele podczas koncertów, wsiadłam w samolot - i już. A tu oddałam się pod opiekę specjalistom z Centrum Onkologii.

- Do Stanów w 1979 roku poleciała pani sama, pozostawiając syna Sergiusza, ze związku z Henrykiem Fabianem, pod opieką przyjaciółki. Syn dorastał bez matki. Czy nigdy pani tej decyzji nie żałowała, czy to nie zaważyło na waszych relacjach?

- Na pewno. Ja chciałam Sergiusza nieraz sprowadzić do siebie, ale on nie chciał. Z biegiem lat nasze relacje się poprawiły, myśleliśmy nawet o wspólnych koncertach. I może jeszcze to nam wyjdzie. Mam nadzieję, że pokonam chorobę i wspólnie nagramy jeszcze niejedną płytę.

- W piosence "Był taki ktoś" śpiewała pani: "To tylko wiatr śpiewa wciąż te kilka nut; To właśnie dziś smutek mnie odnalazł znów...". Smutki i smuteczki podobno były jednak pani obce?

- No, niezupełnie tak. Jak każdy człowiek, miałam różne nastroje. Ale generalnie rzeczywiście starałam się być optymistką. To bardzo pomagało mi w nawiązywaniu nowych znajomości w Stanach.

- Ale w tym zawodzie nieżyczliwych pewnie nie brak, także na obczyźnie...

- O tych staram się nie pamiętać.

- Sukces towarzyszył pani od początku kariery zawodowej. Pierwszy występ na festiwalu w Opolu w 1964 roku, na który przyjechała pani z piosenką "O mnie się nie martw", specjalnie dla pani napisaną, i od razu pierwsza nagroda. A dwa lata później już płynęła pani "Batorym" z grupą artystów na swoje pierwsze tournée. Nie przewróciło się pani w głowie?

- To do mnie niepodobne. Bardzo przyjemnie wspominam ten swój pierwszy pobyt w Stanach. Polonia amerykańska i kanadyjska wszędzie cudownie nas przyjmowała. Tylko ta choroba morska, która i mnie, i Annie German mocno dała się we znaki na statku.

- Czym jest dla pani śpiewanie?

- Wszystkim. Tym, czym woda dla ryb. Zresztą ja właśnie jestem spod znaku Ryb. Gdybym po raz drugi miała wybierać swoją drogę życiową, zapewne też bym śpiewała.

- Kiedyś śpiewała pani z mężem, Henrykiem Fabianem...

- Tak, m.in. piosenkę "Zakochani sami na świecie". To była prawdziwa piosenka, bo byliśmy w sobie bardzo, bardzo zakochani. Mój mąż zmarł w 1998 roku.

- Niedawno znalazłam w Internecie taki wpis na pani temat: "Piękna kobieta, piękny człowiek, pięknie śpiewała i pięknie śpiewać będzie. Módlmy się za nią"... I nie był to jedyny tego typu wpis. Czuje pani pozytywną energię płynącą od fanów?

- Tak i dziękuję im za te słowa otuchy. I wierzę, wiem, że jeszcze zaśpiewam dla nich.

- Dziękujemy za rozmowę i życzymy szybkiego powrotu do zdrowia.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki