Była u szczytu sławy, kiedy w 1985 roku, podczas pobytu w Szwajcarii ciężko zachorowała. Ratunkiem okazała się mała miejscowość Komaszyce w rejonie Gór Świętokrzyskich, gdzie zamieszkała w starym młynie, pośród trawiastych wzgórz i lasów jodłowych. Ten mikroklimat i picie koziego mleka, które zalecił jej lekarz, okazały się zbawienne. Katarzyna Gaertner zbudowała tu dom i własne studio. Tworzyła w nim śpiewogry, muzykę do filmów i do spektakli teatralnych. W pożarze, w 2012 r.
spłonęło wszystko, co stworzyła w ciągu ostatnich lat. Ocalały tylko fortepian i papier nutowy. A wrodzony optymizm kompozytorki pozwolił jej szybko się podźwignąć z tragedii. Pomogło też wielkie wsparcie, jakie otrzymała od fanów, przyjaciół i obcych ludzi.
- Zdaje się, że emerytura to obce pani pojęcie. W ferworze pracy znajdzie pani chwilę na rozmowę?
- Nie bardzo mam czas, właśnie pracujemy nad kolejnym wideoklipem do "Pozłacanego warkocza", to będzie taka część większej całości - śpiewogry. Tyle jeszcze pracy przed nami, a tu przecież trzeba zająć się naszą menażerią...
- W okamgnieniu ogień pochłonął wasz dom marzeń, straciliście wszystko. Nawet wasi bliscy i znajomi nie sądzili, że tak szybko "odbijecie się", że to w ogóle będzie możliwe. Tym bardziej że w ogromnym stresie wylądowała pani w szpitalu...
- Tak, to prawda. Nawet mój wrodzony optymizm i wola życia nie na wiele się zdały w tamtym momencie. Jakoś straciłam wtedy odporność. Zaczęły się mnie czepiać różne choróbska, nękać stany zapalne. Mnie, która od kilkudziesięciu lat na nic nie chorowała. No i w końcu znalazłam się w szpitalu. Ale szybko wypisałam się z niego na własne życzenie, bo lekarze chcieli mnie na siłę zatrzymać. Wiedziałam, że w szpitalu będę się denerwować jeszcze bardziej...
- I odzyskała pani formę błyskawicznie, zresztą po raz drugi w swoim życiu...
- Powodem osiedlenia się przed laty tutaj, w Świętokrzyskiem, istotnie była potrzeba ratowania zdrowia. Wiedziałam więc, że klimat tego regionu mi służy. Choć po tym tragicznym pożarze w zeszłym roku nie tak szybko się podniosłam. Jednak dzięki wzruszającej pomocy wielu, nawet nieznajomych osób, doszłam do siebie. Bo jak tu nie iść do przodu, kiedy dowiaduję się, że pewna pani, emerytka, przekazuje mi 20 zł, bo na więcej jej nie stać. Takie gesty rozczulały mnie do łez i mobilizowały do działania.
- Z pożaru nic a nic nie udało się uratować?
- Został stół z papierem nutowym i fortepian. I to był dla mnie znak, że nie mogę się załamywać, że muszę iść, ba, biec do przodu, że moje życie twórcze jakby miało się zacząć na nowo. Tym bardziej było to uzasadnione, że w pożarze spłonęły ostatnie efekty mojej twórczości. I choć przez parę miesięcy nie miałam gdzie komponować, to jakoś sobie radziłam. Z pomocą ludzi dobrej woli odbudowaliśmy to nasze miejsce pracy, tę naszą fabrykę, bo tu tworzymy, nagrywamy. I jeszcze sporo roboty przed nami.
- No i jeszcze te kozy... To też część "fabryki"?
- Kozy mamy na własny użytek, żeby mieć zdrową żywność. I gdyby nie to, że mamy tu regularne napady okolicznych psów, to mielibyśmy całkiem niezłe kozie stado. Niestety, nie jesteśmy w stanie wszystkiego upilnować, bo nie przebywamy tu cały czas, pomieszkujemy też w Warszawie. W stolicy jednak nie możemy nagrywać. Kiedyś taka próba skończyła się interwencją policji. Sąsiedzi, skądinąd słusznie, zaalarmowali, że jest za głośno.
- Nie bywa pani "na salonach", nie udziela się towarzysko. Z konieczności, bo z wiejskiej chaty daleko, czy to świadomy wybór?
- Nie dla mnie salony. Kiedy widzę w telewizji, bo czasem rzucę na nią okiem, te różne celebrytki, te artystki zamartwiające się, czy ich torebka jest jeszcze modna, czy już nie, to mi się śmiać chce. Ja się do takiego życia nie nadaję.
- Skąd czerpie pani ten ogrom sił? I podobno ma ich pani coraz więcej?
- Dokładnie. To chyba mi się bierze z tego mojego cholernego optymizmu. A może z przekonania, że trzeba się cieszyć życiem i nie frustrować. I kochać, bo jak się kocha ludzi, przyrodę, zwierzęta, to zawsze będzie się wstawać prawą nogą. Tak jak ja wstaję.
KATARZYNA GAERTNER
Kompozytorka, pianistka i aranżerka. W Krakowie ukończyła średnią szkołę muzyczną, w klasie fortepianu. Zawodowo zaczęła komponować piosenki od 1962 roku. Największe jej przeboje to "Małgośka", "Tańczące Eurydyki", "Diabeł i raj", "Wielka woda". Ale tak naprawdę każda z ponad 30 jej
piosenek odniosła sukces.
Jest autorką prekursorskiej mszy beatowej, jednego z pierwszych polskich musicali "Na szkle malowane" oraz oratorium "Zagrajcie nam wszystkie srebrne dzwony", do tekstów Ernesta Bryla. Zdobywczyni 26 prestiżowych nagród i wyróżnień.