Katarzyna Glinka od lat gra w serialu "Barwy szczęścia". Aktorka jest też bardzo aktywna w mediach społecznościowych. To właśnie tam poinformowała, że jest osobą wysoko wrażliwą, czyli WWO. Na swoich profilach często porusza trudne tematy. W listopadzie wróciła pamięcią do trudnego doświadczenia ze swojego życia. Akurat grała w przedstawieniu i miała wejść na scenę, gdy otrzymała telefon, że jej ojciec jest umierający. Aktorka musiała jednak zagrać. Ojciec Glinki zmarł 2014 roku po walce z rakiem. Wielu było przekonanych, że Kasię i jej tatę łączyła wyjątkowa więź i byli sobie bardzo bliscy.
Katarzyna Glinka mówi prawdę o ojcu
Okazuje się jednak, że nie do końca było tak różowo. Aktorka w podcaście Anny Zejdler postanowiła ujawnić, jak naprawę wyglądało jej dzieciństwo z ojcem...
- Miałam bardzo silnego ojca. Z jednej strony to były cechy człowieka, którego podziwiałam za to, bo był bardzo sprawczy, bo był przy okazji bardzo inteligentny, bardzo samosterowny i to są piękne cechy. Był taki decyzyjny, miał wizje i za nimi podążał, tylko to się bardzo kłóciło z posiadaniem rodziny, bo on miał wizję taką, że właściwie on decyduje, że robi tak, a cała reszta musiała robić tak samo.
I dodała:
- Był bezwzględny w sensie takim, że mój tata robił tak, jak czuł i uważał, ale niekoniecznie patrzył na nasze dobro, w tym sensie czy wszyscy tego chcemy. Wyrastając w takim domu, niestety człowiek się uczy takich wzorców.
Okazuje się, że Kasia nigdy nie usłyszała od swojego ojca, że jest z niej dumny, czy że ją kocha!
- Nigdy tego nie powiedział. Nigdy też nie powiedział, że mnie kocha. Ciekawe czy odrobiłby lekcję, gdyby żył dzisiaj, ale być może ja bym umiała mu to powiedzieć, bo to nie ma co innych rozliczać - przyznała.