- W moim życiu bywało naprawdę źle. Chorowałam, wyłączano mi prąd, gdy mieszkałam sama z malutką córeczką, bo nie miałam 46 zł na zapłacenie rachunku! Ale to przecież nie był koniec świata. Wiedziałam, że muszę znaleźć jakieś rozwiązanie, i zwykle je znajdowałam - mówi pisarka, która twierdzi, że w sytuacjach kryzysowych najgorzej to załamać ręce i nic nie robić.
- Dość szybko przekonałam się, że Pan Bóg wie, co robi, i wszystko, co mnie spotyka, ma jakiś sens. Bo w naszym życiu nic się nie dzieje bez powodu. Życie nie znosi pustki - zapewnia Katarzyna Grochola
- Była pani salową, pomocnikiem cukiernika, pracowała pani jako konsultantka w biurze matrymonialnym... Wiele razy zaczynała pani życie od nowa. Żadnej pracy się pani nie bała?
- Coś się kończyło, coś się zaczynało. U mnie zawsze tak było. Może jestem takim typem. Ale cokolwiek bym robiła, traktowałam to jako nowe doświadczenie, dające mi siłę do życia. Moje życie nie znosi pustki. Teraz wzięłam się za porządkowanie własnych spraw i też daje mi to dużą radość. I piszę nową książkę. W pewnym sensie na zamówienie moich wiernych czytelników, którzy chcą, żeby było wesoło. To chyba jakiś znak naszych czasów...
- Dziś pani też już wie, że rak to nie koniec świata, że można go pokonać. Jednak wiele osób w takich przypadkach załamuje się i przestaje walczyć...
- Mnie też nie było łatwo. Na początku byłam przerażona, wpadłam w panikę i zadawałam sobie milion razy pytanie, które w takich okolicznościach pewnie zadaje sobie każdy: dlaczego właśnie mnie to spotkało?! Tym bardziej że najpierw lekarze w ogóle nie chcieli mnie operować, bo uważali, że w tym stadium operacja nic nie da. Wtedy dużo płakałam i dużo myślałam o śmierci. Ale wiedziałam, że muszę się szybko otrząsnąć i zacząć walczyć. Miałam dziecko, które miało dopiero 6 lat, i musiałam dla niego jeszcze co najmniej 12 lat pożyć. No i chyba dzięki swojemu uporowi cieszę się życiem nadal i mam nadzieję cieszyć się jeszcze długo.
- Bo "na zapas nie warto się martwić, na zapas warto się cieszyć", jak powiedziała pani w jednej ze swoich książek?
- Dokładnie. Oczywiście kiedy spotyka nas jakaś tragedia, klęska, trudno krzyczeć "hurrra!". Natomiast naturalne będzie wtedy usiąść i sobie popłakać. Ale samo nic się nie zmieni. Trzeba więc się podnieść i zacząć działać. Im szybciej uświadomimy sobie np. że utrata pracy jest po to, żeby zacząć się rozglądać za nową pracą, tym szybciej zaczniemy jej szukać. I tak może być ze wszystkim, co nas spotyka. No, prawie ze wszystkim, bo jednak na pewne sprawy nie mamy wpływu.
- W jakim okresie życia znajduje się pani teraz? Od "Tańca z gwiazdami" wprost pani kwitnie...
- To chyba jeden z moich najszczęśliwszych okresów od kilku lat, tak że nie wiązałabym tego wyłącznie z udziałem w "Tańcu z gwiazdami", choć niewątpliwie ten program dał mi dużo pozytywnych wibracji. Zatańczyłam w nim dla własnej przyjemności, dla siebie. A przy okazji udowodniłam nie tylko sobie, że świat również należy do kobiet dojrzałych.
- Potrafi pani cieszyć się każdą drobną chwilą?
- Oczywiście. Zaraz jadę na swoje ukochane Mazury. Prognozy pogodowe nie są najlepsze, ale mnie deszcz także cieszy. Bo przecież deszcz może też lać na wesoło - i niech tak leje.
- Dziękuję za rozmowę. Katarzyna Grochola
Pisarka i dziennikarka. Autorka popularnych książek "Nigdy w życiu", "Ja wam pokażę", "Serce na temblaku". Prywatnie jest matką dziennikarki Doroty Szelągowskiej. Ma także wnuczka Antoniego.