Reżyser wiedział, że nie wróci szybko do domu. – Nie jest dobrze, cały czas jestem w szpitalu, badają mnie. Mówią, że nieprędko wyjdę, bo potrzebne jest leczenie. Nie jestem w gipsie, ale leżę na OIOM, bo mam różne dolegliwości – mówił nam przed świętami.
Niestety jego stan zdrowia pogorszył się i reżyser w weekend zmarł. Ta informacja bardzo wstrząsnęła koleżanką Gruzy, Katarzyną Łaniewską. – Życie bez niego będzie smutniejsze, tak jak bez innych kolegów, którzy reprezentowali bardzo wysoki poziom. Teraz po tamtej stronie powstają znakomite kabarety na bardzo wysokim poziomie – powiedziała "Super Expressowi".
Gruza i Łaniewska poznali się jeszcze na studiach. – Jerzy był moim kolegą. Poznaliśmy się w szkole. W 1954 r. miałam wczasy studenckie z kolegami z roku w górach. On chciał, żebym zagrała u niego w filmie szkolnym, narciarskim, który robił na zaliczenie. Zgodziłam się, bo jeździłam na nartach. Trzy dni spędziliśmy w schronisku. Karmił mnie serem żółtym i ohydną kawą. Po trzech dniach powiedziałam „koniec” i latami nie jadłam żółtego sera – wspomina ich znajomość.
– Jako człowiek, mężczyzna, był bardzo barwną osobą. Krążyły o nim anegdoty, podrywał dziewczyny. Jeździł w tamtych latach swoim samochodem, nie wiem, za ile go kupił i jak, bo w tamtych czasach było o to trudno. Mówiono o nim, że jak jechał samochodem i widział idącą dziewczynę, która go mija, to, nie zważając na inne samochody, natychmiast zawracał, żeby ją spotkać – zdradza aktorka.
Okazuje się, że reżyser był duszą towarzystwa. – Znaliśmy się towarzysko. Wtedy tych klubów nie było w Warszawie dużo. Był Klub SPATiF, gdzie się spędzało dużo czasu po przedstawieniach, po imprezach, gdzie się oblewało sukcesy zawodowe i gdzie się zalewało smutki... – opowiada Łaniewska.