- Gdyby nie ten koszmarny wypadek, to do dziś spotykalibyśmy się na konkursach, festiwalach czy przeglądach regionalnych, gdzie często zasiadaliśmy w jury. Bo pan Wojtek bardzo to lubił i chętnie przyjmował zaproszenia. Wciąż był w drodze. Potrafił grać od rana do nocy, nie potrafił odmawiać, wciąż się spieszył... - mówi aktorka.
Pakosińska podkreśla, że aktor bardzo wierzył w ludzi i jeśli widział, że ktoś ciężko pracuje, chce się rozwijać, wspierał go ze wszystkich sił. A dla niej... był jak spowiednik.
- Słuchał. I potrafił mądrze pomagać. Był dla mnie ogromnym autorytetem. Gdy miałam wątpliwości, jak coś zagrać, jak skonstruować skecz lub dopadł mnie zwyczajny problem sercowy, wystarczył jeden telefon i sprawa była wyjaśniona. Dziś bardzo mi tych wskazówek brakuje. Niestety, nie mogę już wykonać telefonu i usłyszeć tego serdecznego "Kasiulek..." - aktorka z trudem opanowuje łzy. Okazuje się, że tragicznie zmarły aktor, oprócz aktorstwa, miał wiele innych pasji. - Często bywał u mojej mamy w Instytucie Hodowli Roślin i zabierał stamtąd świeże sadzonki ziemniaków. Można zatem powiedzieć, że uwielbiał pracę nad rolą i na roli - śmieje się pani Kasia i dodaje: - Mało też kto wie, że napisał bardzo dużo książek o poezji i poetyce. Był skarbnicą wiedzy, prawdziwym erudytą... A poza wszystkim, co najważniejsze, miał ogromne poczucie humoru.