Miałam być farmaceutką, jak dwie moje ciocie, ale cóż ja na to poradzę, że scenę lubiłam bardziej. Przed egzaminami na studia dowiedziałam się o pewnym koncercie - "Studenci i aktorzy na odbudowę Warszawy". Oczywiście zgłosiłam swój udział. Podczas przerwy podszedł do mnie Stanisław Bursa, dyrektor Radia Katowice, i powiedział, że powinien mnie przesłuchać Jerzy Harald (zm. 1965 r.), prowadzący radiową orkiestrę. Kilka dni później przekroczyłam próg katowickiej rozgłośni. Harald wysłuchał mnie, a potem polecono mi zostawić adres. Byłam przekonana, że to koniec, że nikt się więcej nie odezwie, a tu za kilka dni telegram, że natychmiast mam przyjechać. Rozchorowała się jedna z dziewczyn, a trzeba było nagrać piosenki do filmu "Skarb".
Podobno Harald powiedział żonie o mnie: "Odkryłem skarb". A potem dał mi do zaśpiewania piosenkę "Brzydula i rudzielec". I to był prawdziwy szał! Bo to było coś innego niż do tej pory "Na prawo most, na lewo most". I tak moja kariera nabrała rozpędu. Harald pisał, ja śpiewałam.
Naczelnik nie chciała amerykańskiego stylu - wolała radziecki
W październiku 1950 r. w Filharmonii Śląskiej był wielki koncert, ja m.in. zaśpiewałam amerykański standard Irvinga Berlina. Ludzie szaleli z zachwytu, za to z Warszawy... przyszło pismo, że zakazują mi występów w radiu. Pojechałam więc do stolicy na rozmowę do ministerstwa. Przyjęła mnie naczelnik wydziału kultury, która oznajmiła, że nie potrzeba im takiego amerykańskiego stylu śpiewania.
Przekonywała mnie, że jest tyle pięknych radzieckich piosenek, które powinny być w moim repertuarze. Nawet puściła mi płytę. Wtedy ja przypomniałam sobie, że przecież znam jedną radziecką piosenkę. Zaczęłam jej śpiewać, na co ona strasznie się wkurzyła: "No i nawet to tak cwingujecie!" krzyknęła, nie potrafiąc nawet wymówić słowa swingujecie. Nic nie załatwiłam, co oznaczało, że nie nagrywam już w radiu i znikam z audycji "Melodie świata".
Ale na szczęście miałam koncerty. Dostałam też angaż w krakowskim Teatrze Satyryków. Pamiętam pierwsze przesłuchanie, było bardzo zabawne. Śpiewam jedną piosenkę, drugą, a Władysław Krzemiński (zm. 1966 r.), ówczesny dyr. Teatru Starego, patrzy na mnie i patrzy i nagle mówi: "Ale nogi to musi sobie pani golić". No i co miałam robić? Goliłam.
Matko, tyle wspomnień, zabawnych anegdot, wydarzeń. Przecież to 60 lat pracy na scenie... Kiedyś występowałam z Dudkiem Dziewońskim (zm. 2002 r.) w "Wagabundzie" - kabarecie. Nagle chce mi się iść do ubikacji. On mówi: "To leć!". Ja po chwili: "Nie, nie, jakoś dam radę". Ale za chwilę znów muszę... Na to on: "Mańka, ty się zdecyduj, czy grasz, czy srasz?".
Kiedy to wspominam, aż łza kręci mi się w oku...