Nigdy nie zapomnę pierwszego dnia na planie "Klanu". Nie zapomnę wielkiej tremy. Bo kiedy weszłam do serialu, pozostali aktorzy grali tam już od niemalże dwóch lat!
A moja rola była szczególna. Ja, taka bieda, zaproszona na polską Wigilię - bez makijażu, z dowalonym tłuszczem na włosy. Bez jednego słowa miałam pokazać ból osoby, która wreszcie wróciła do kraju ze zsyłki na Daleki Wschód. Kiedy skończyło się ujęcie, zapanowała cisza, a potem długo były brawa. A potem... dzień w dzień dzwonili moi koledzy, którzy przeszli gehennę Wschodu i gratulowali mi. I tak zaczęła się moja przygoda z "Klanem". Miałam grać trzy miesiące, a jestem panią Stasią już 11. rok.
Patrz też: Kazimiera Utrata-Lusztig: Pracę dostałam dzięki wódeczce
Już dawno zrezygnowałam z estrady, wiele lat temu, gdy w Szwecji w wypadku samochodowym zginął mój mąż. Moja córka Kasia miała wtedy 13 lat i nie chciałam, by była bez mamy. Przyznam, że było nam ciężko, finansowo i nie tylko. Podzieliłam los wielu Polaków i jak oni jeździłam pracować do Szwecji i Stanów.
Tam w Szwecji zginął mój mąż i tam córka znalazła rodzinę... Mamy tam ciocię. Któregoś lata córka pojechała do niej na wakacje. Pewnego dnia Kasia zadzwoniła: "Mamo, przywieź mi akt urodzenia i chrztu, bo wychodzę za mąż". A potem był piękny ślub, tam w Szwecji. Zięć poprosił mnie, bym zaśpiewała w kościele pieśń "Czarna Madonno". Zaśpiewałam, choć ściskało mi gardło, a głos drżał. Do dziś, ilekroć słyszę tę pieśń, płaczę jak bóbr. Tyle lat doświadczenia i nie mogę nad tym zapanować. W takich momentach krzyczę na siebie: "Jaką ty jesteś aktorką?" - ale i tak nie mogę się powstrzymać.
Choć zrezygnowałam z estrady, to nadal pracuję w teatrze, w filmie. Niedawno obchodziłam 55-lecie pracy artystycznej, dostałam nawet medal od ministra kultury.