Kazimiera Utrata-Lusztig: Pracę dostałam dzięki wódeczce

2010-03-16 2:00

Kazimiera Utrata-Lusztig (78 l.) z "Klanu" tylko "Super Expressowi" opowiada o swych niezwykle zawiłych losach, które popchnęły ją na scenę...

Zdecydowałam, że zostanę aktorką. Przed egzaminami wstępnymi szło się do tzw. przychodni teatralnej, gdzie przed komisją trzeba było zaprezentować się. I ta komisja radziła, czy warto zdawać, czy jest się bez szans. Przygotowałam "Redutę Ordona". Taka byłam nabuzowana patriotyzmem, stanęłam... I powiedziałam! Na to odzywa się jeden z profesorów: "Ja bym pani nie radził zdawać". Strasznie mnie jego słowa zabolały. Mimo że wyskoczył za mną inny profesor, który przekonywał mnie, że mam zdawać, ja jednak poszłam na inną uczelnię. Lubiłam uczyć się języków, więc zdałam na filologię rosyjską. Mój profesor bardzo chciał, bym została naukowcem. Niestety, ja już wtedy wybrałam scenę. Powiedziałam mu o tym, a on zdenerwował się: "Pani Ziuta, ja też chciałem być śpiewakiem, bo mam bardzo dobry głos, ale zostałem profesorem i jestem szczęśliwy. Pani też musi to pokonać!". Byłam dobrą studentką, jedyną trójkę, jaką dostałam miałam u niego. Tak się zawziął. Drżałam, by nie dostać nakazu pracy. Nie było specjalistów i ktoś, kto kończył szkołę, w tamtych czasach dostawał od państwa nakaz - jedziesz pracować i mieszkać do miasta X i bez dyskusji.

Na szczęście przed opuszczeniem Warszawy uratował mnie Studencki Teatr Satyryków. Jeszcze gdy byłam studentką, przychodzili na przedstawienia profesorowie, w tym Aleksander Bardini (†82 l.). - Pani Ziutko, ja bym panią namawiał, żeby pani przeniosła się do szkoły teatralnej - mówił mi. Nie zrobiłam tego, bo mam taką naturę, jak coś zacznę, to muszę skończyć. Jednak przyznam, że ciągle myślałam o teatrze, dramacie, o dyplomie...

W końcu zdecydowałam się na egzaminy eksternistyczne. Zdałam je i wtedy przyszedł czas na kolejny krok - na zdobycie etatu w teatrze. Zapukałam do Teatru Polskiego i zostałam na próbę.

Nie wiem, mam chyba jakiegoś anioła nad sobą, bo wszystko potoczyło się jak marzenie. Grałam w spektaklu "Wódko, wódeczko" i zaprosiłam dyrektora, aby zobaczył, jak sobie radzę. Tak się szczęśliwie złożyło, że w tym dniu przyszła do teatru jakaś instytucja antyalkoholowa. Zostałam przez nich obdarowana pokaźnym bukietem kwiatów. Dostałam gratulacje... No więc w takich okolicznościach dyrektor uznał, że nadaję się do tego, aby mieć etat.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki

Nasi Partnerzy polecają