Kinga Rusin po raz kolejny zwierzyła się "Vivie". Tym razem na okładce kolorowego magazynu pozowała do zdjęcia nie z gepardzicą, a z psem swojej córki. W wywiadzie znazło się wiele odniesień do życia prywatnego. Rusin zgrabnie wplotła losy rodziny w opowieść o swojej osobowości. Stąd też dowiedzieliśmy się, że matka jej ojca, czyli po prostu babcia Kingi Rusin, zamierzała spędzić życie w zakonie. Co wpłynęło na zmianę tej decyzji? Niestety, nie była to romantyczna historia.
- Przerażające, ale dużo ludzi boi się mówić co myśli, ja tak nie potrafię. (...) Cieszę się, że udało mi się wciągnąć w to Anję Rubik. Pokazuje, że można być w świecie mody i nie podniecać się jedynie lakierem do paznokci. Kobiety w mojej rodzinie musiały radzić sobie z trudną rzeczywistością. Matka mojego ojca była zakonnicą. W Grodnie pracowała w szpitalu, była w nowicjacie absolutnie oddana Bogu. Gdy w czasie wojny przyszly bolszewicy, zapanował okrutny głód i potworne okrucieństwo. Tym nowicjatkom powiedziano, że jeżeli jakiś mężczyzna otoczy je opieką i ochroni, to powinny wyjść za mąż. Małżeństwo moich dziadków nie było z miłości, bardziej z rosądku - wyjawiła rodzinną tajemnicę Kinga Rusin. Jak dalej potoczyły się losy dziadków prezenterki?
- Moja babcia z tego co pamiętam, bo nie miałam po rozwodzie rodziców z nią dużego kontaktu, była osobą uśmiechniętą, totalnie pogodzoną z ciężkim losem. Rodzinę przesiedlono do Ełku. Ojciec miał osiem lat, poszedł do szkoły, w klasie byli przesiedleńcy i dorośli mężczyźni po wojsku. Musiał nauczyć się palić i być twardy, żeby przeżyć. Później skończył studia i został dyrekterom w wielu państwowych firmach - dokończyła historię prezenterka.
Rusin chwali się córką. Są niemal identyczne
Wpadka Kingi Rusin na Facebooku. Prezenterka tłumaczy się z dziwnych komentarzy