- Na tą edycję musieliśmy wyjątkowo długo czekać. Zdążyła pani nieco zatęsknić za programem?
- Rzeczywiście trochę czekaliśmy, ale to chyba dobrze, bo wydaje mi się, że dzięki temu w tej edycji zebrano naprawdę same świetne nazwiska, bo praktycznie wszyscy te osoby znamy. Jasne, że tęskniłam, i to bardzo, ale liczyłam się z tym, że Telewizja Polsat potrzebuje czasu, by zaplanować edycję, która naprawdę zrobi na wszystkich wrażenie, więc po prostu spokojnie czekałam.
- Było warto, bo emocji w tym sezonie faktycznie nie brakuje. Jak go pani, przynajmniej na ten moment, ocenia?
- Na pewno dużym plusem już na początku był dla mnie fakt, że praktycznie wszystkie gwiazdy, które się w nim pojawiły się, były mi mniej lub bardziej znane, co nie zawsze się w ostatnim czasie zdarzało. Poza tym, muszę zwrócić uwagą na bardzo wysoki poziom taneczny tej edycji. Ostatnio w jury stwierdziliśmy nawet, że na tym etapie robi się już niezwykle trudno, bo będą odpadać gwiazdy, które teoretycznie mają szansę na finał. Zapowiada się więc bardzo ciekawie, bo przecież taniec towarzyski ma to do siebie, że jeden jego rodzaj leży nam bardziej, a drugi mniej, co zresztą widać po naszych ocenach, bo nie ma w tej edycji jednej, świetnej we wszystkim pary, ale już parę duetów dostało od nad cztery „10-tki”. Jest więc kilka naprawdę mocnych par, z tego też względu trudno powiedzieć, które zobaczymy w finale.
- W tym sezonie zasiada pani w niemal całkowicie zmienionym jury. Jak się pani pracuje w tym nowym składzie?
- Czuję się w nim fantastycznie, bo mam poczucie, że dostałam nowego doładowania (śmiech). To trochę jak wymiana baterii, zupełnie nowy start. Każdy z jurorów to inna osobowość, więc mamy tu ciekawą mieszankę, dzięki czemu czasem się nawzajem nakręcamy, trochę też droczymy. Trudno mi oczywiście oceniać to z perspektywy osoby z wewnątrz, być może ktoś z boku widzi to inaczej, ale dostawałam sporo sygnałów od ludzi, że ten nowy skład rzeczywiście dobrze działa. Nie znaczy to oczywiście, że z poprzednimi jurorami nie pracowało się przyjemnie, ale trzeba przyznać, że da się odczuć powiew nowej, świeżej energii. I to jest bardzo ekscytujące.
- Ale też znów zdarza się pani obrywać za swoje szczere oceny. Takie kąśliwe komentarze pod pani adresem robią jeszcze na pani wrażenie?
- Robią, bo w końcu my też jesteśmy ludźmi, ale już chyba nie bolą (śmiech). Pamiętam, jak kiedyś Beata Tyszkiewicz, po tym, jak nadała mi ten słynny pseudonim „Czarna Mamba”, powiedziała: „to teraz już jesteś ochroniona, pamiętaj, po prostu Czarna Mamba tak może i kropka” (śmiech). W każdej edycji zdarzały się osoby, które tańczyły trochę słabiej, ale zawsze mnie nieco śmieszy, kiedy ich fani zarzucają mi, że moje niskie oceny wynikają z jakiejś zazdrości czy innych złych pobudek. Bo i o co miałabym być zazdrosna (śmiech)? Mnie w naszych gwiazdach o wiele bardziej, niż ich życie, interesuje ich taniec, do którego podchodzę po prostu profesjonalnie. W 2005 r., gdy tylko program startował, poproszono mnie, bym zajęła się profesjonalną ocenę tańca uczestników i, proszę mi wierzyć, trzymam się tego. A nie jest to łatwe zadanie, bo na uczciwą i pogłębioną ocenę tańca potrzebowałabym 15 minut, a w programie mam tylko 20 sekund, by zmieścić się z całą opinią. Ponieważ jednak na co dzień pracuję jako sędzia na turniejach tanecznych, nie mogę całkiem przez palce patrzeć na wszystkie błędy, które widzę na parkiecie w programie. Proszę mi jednak wierzyć, że oceniam je tutaj z dużą wyrozumiałością, więc – wbrew pozorom – tak naprawdę jestem bardzo łagodną jurorką!
- W przyszłym roku minie 20 lat, od kiedy zasiada pani za stołem jurorskim „Tańca z Gwiazdami”, programu, który bardzo zmienił pani życie. Tęskni pani za czasami, kiedy była jeszcze anonimowa?
- Nie, ponieważ staram się przyjmować to, co mi życie daje. Wcześniej miałam etap, kiedy sama tańczyłam i był cudowny, ale przyszedł kolejny, i też okazał się bardzo dobry. Dla mnie ważne jest, że każdy z etapów mojego życia w jakiś sposób związany jest z tańcem, czyli moją pasją. Staram się nie oglądać za siebie i zbytnio skupiać na tym, jak było kiedyś, tym bardziej, że mam poczucie, że popularność zmieniła moje życie na lepsze, bo minusów właściwie tu nie widzę, może poza hejtem, ale z nim też można sobie poradzić. Zdaję sobie sprawę, że są i tacy, którzy na rozpoznawalność trochę narzekają. Ja jednak wychodzę z założenia, że nikt nas nie zmusza do obecności w mediach, w każdej chwili można się też z tej branży wycofać. Nie jesteśmy skazani na życie na świeczniku. Ja niczego nie żałuję, jest mi dobrze w miejscu, w którym jestem teraz, i jako osoba wierząca mogę powiedzieć, że jestem wdzięczna Bogu za to, co mi zesłał.
- Na przestrzeni niemal dwóch dekad widziała już pani wiele gwiazd na parkiecie. Jest jeszcze jakaś, na którą szczególnie pani czeka?
- Jest ich bardzo wiele. Nie wiem, czy będzie je kiedyś szansa tu zobaczyć, bo to są ogromnie zajęci ludzie, choć podobno nigdy nie należy mówić „nigdy”! Bardzo chętnie zobaczyłabym na parkiecie Magdalenę Cielecką, Maję Ostaszewską, Cezarego Pazura, Bartłomieja Topę albo Kasię Warnke, a z muzyków na pewno wymieniłabym Sanah czy Dawida Podsiadło, więc zarówno starsze, jak i młodsze pokolenie. I właśnie to mi się w tym programie podoba. Wiem, że niektórzy oburzają się, jak można porównywać w tańcu 19-latkę i kobietę po 50-tce, nie uważam jednak, żeby starsze osoby nie miały szans z młodszymi. Agata Kulesza czy Krzysztof Tyniec, kiedy sięgali po Kryształową Kulę, nie byli już nastolatkami. Poza tym nie tylko o rywalizację tu przecież chodzi, ale także o to, by przeżyć przygodę, by móc się zaprezentować z innej strony, ale też żeby się po postu spotkać. To właśnie fakt, że na naszym parkiecie spotykają się aktorzy, muzycy, sportowcy czy politycy, osoby różnych profesji ale i z różnych pokoleń, czyni go tak ciekawym.
Emisja w TV:
"Dancing with the stars. Taniec z gwiazdami", ndz., godz. 20.00 w Polsacie