Akcja filmu "Kamerdyner" rozpoczyna się w 1900 roku, gdy na świat przychodzi Mateusz Kroll - grany przez Sebastiana Fabijańskiego. Po śmierci matki, chłopiec zostaje przygarnięty przez arystokratkę Gerdę von Krauss (Anna Radwan) i dorasta u boku Marity (Marianna Zydek), swojej rówieśniczki, córki von Kraussów. Między młodymi wybucha uczucie, na tle którego dzieje się historia. Karolina Korwin-Piotrowska ma jednak sporo uwag zarówno do scen z ich udziałem, jak również samego Fabijańskiego.
Talent to niesłychany, osobowość magnetyczna, ale granie gangsterów u Vegi i wpadanie w jeden schemat, fatalny aktorski nawyk ma swoje następstwa. Mateusz, tytułowy Kamerdyner, w filmie Bajona momentami ginie, staje się niewidoczny, przykryty a to przez Marianne Zydek, a to przez Marcela Sabata, o Annie Radwan nie wspomnę. To postać strasznie nierówna, której nie da się zagrać mrocznym spojrzeniem spod fantazyjnej grzywy, które znamy z innych filmów tego aktora. Są tam sceny wspaniałe - choćby przeistoczenie się w Kamerdynera, owo nalewanie alkoholu przyrodniemu bratu, scena ostatnia, świetne sceny gry na fortepianie, kipiące od autentycznych emocji, scena w Kościele wspaniała, ale to podobno jest film o miłości, o uczuciach, a tego tego tam, mimo sloganu reklamowego nie ma - emocje są jak z czytanki, szczątkowe, wątek romantyczny kiczowaty, jak z katechizmu - zero erotyki, zero młodzieńczej cielesności, pocałunki jak z podręcznika dla wiecznych dziewic... i niedopracowany (świece, serio?), a na tym Fabijanski tylko traci. A szkoda - pisze na swoim Instagramie Karolina Korwin-Piotrowska.
Ostatecznie jednak film zyskał uznanie dziennikarki. "Podsumowując: mimo uwag, bardzo wielu, nie ma lipy, taniości, widać ogromna pasje, miłość do kina i do tej ciekawej, choć jak uważam, pękniętej mocno historii. Brakuje mi tu nie tyle warsztatu, ale odwagi. Pójścia dalej, mocniej, robienia nie ładnej etiudy, ale kina. Widz jest gotów dzisiaj i na seks gejowski, na zbliżenie na służąca rozbierajaca się przy mapie Europy, na erotyczne, seksowne zbliżenie dwojga, podobno zakochanych w sobie do szaleństwa, młodych ludzi. Rozumiem, ze to kino lekko skrojone pod szkoły, na 100 lecie niepodległości, ale na miłość boska, ludzie uprawiają seks, w różnych konfiguracjach, a młodzież, nawet ta najbardziej patriotyczna, pęknie ze śmiechu widząc scenografie do sceny erotycznej rodem z Perfekcyjnej Pani Domu... Marzyloby mi się więcej szarzy w stylu „Zmierzchu bogów”. Nie dostałam jej. Już „Magnat” byl bardziej pokręcony, szalony, nieobliczalny, wzbudzający na twarzy widza rumieniec zakłopotania, a to film z 1987 roku! " - pisze.