Dziadek prezentera, Wincenty Kraśko był ważną postacią w PZPR. Od końca lat 50-tych do początku 70-tych zajmował wiele funkcji w partii, był m.in. członkiem Komitetu Centralnego, sekretarzem i I sekretarzem Komitetu Wojewódzkiego w Poznaniu, kierownikiem Wydziału Kultury KC i sekretarzem KC.
Pytany przez "Dziennik", czy wstydzi się za dziadka, Kraśko odpowiedział:
- Za niektóre rzeczy tak i żałuję, że był wplątany w taką historię przez duże H. Byłoby lepiej, gdyby nie było PZPR i komunizmu, a w Polsce panowała wtedy demokracja. Może są tacy, których dziadek skrzywdził, ale też znam wiele osób, np. sportowców, którzy mówili mi, że dziadek pomagał im np. w załatwieniu paszportu i dzięki temu pojechali na jakieś zawody za granicę. Oni mówili o nim dobrze, wydawał im się człowiekiem prawym i uczciwym w tym systemie.
Kraśko zaznaczył, że dziadka w zasadzie nie pamięta, bo miał 6-7 lat, gdy on zmarł. Dlatego nie potrafi nic o nim powiedzieć. - Nie jestem więc w stanie powiedzieć, czy był ciepłym człowiekiem, bo nie pamiętam tego. Był na pewną częścią złego systemu. Czy żałuję, że taki system był? Oczywiście, że żałuję - powiedział.
Stwierdził również, że to, że jego rodzice, którzy byli znanymi dziennikarzami, wcale nie załatwili mu pracy.
- Kiedy zaczynałem pracę, moi rodzice nie mieli żadnego wpływu na program w telewizji publicznej. Może było mi łatwiej, choćby dlatego że dzięki mojej mamie wcześnie zacząłem uczyć się języków, które są bardzo przydatne w tej pracy, ale wbrew pozorom taka sytuacja rodzinna to także obciążenie (...) Na dłuższą metę jednak sami rodzice nie wystarczą - powiedział Kraśko.
Przypomijmy tylko, że Hanna Lis to również córka znanych w PRL dziennikarzy, a Monika Richardson jest cioteczną siostrą Kraśki. On sam z wykształcenia nie jest dziennikarzem, a teatrologiem. To jednak nie przeszkadza w byciu dobrym reporterem, a przynajmniej nie tak bardzo jak wada wymowy.