O tym, że Krawczyk ciężko chorował, wszyscy wiedzieli, ale artysta przyznawał się jedynie do operacji biodra. Potem okazało się, że miał również problemy m.in. z cukrzycą. Nikt jednak nie zdawał sobie sprawy z tego, że muzyk przez wiele lat zmagał się z inną chorobą... – Chciałabym napisać o początkach choroby Krzysia. Bo to był długi proces. Postaram się zrobić to łagodnie, żebyście, kochani moi, nie płakali, bo ja do dzisiaj wylewam wiadra łez. Choroba Krzysia zaczęła się już 20 lat temu drżeniem głowy. Był to początek parkinsona. Zwróciłam lekarzom uwagę, ale jakoś nikt nie zareagował. Lata mijały, a choroba robiła postępy – wyznała Ewa Krawczyk w nowej, rozszerzonej biografii „Krzysztof Krawczyk. Życie jak wino”. Wtedy zaczęła się walka o zdrowie. – Leki średnio pomagały. W kościele, jak słuchał kazania, to musiałam go prosić, żeby coś zrobił, bo głowa mu tak chodziła, że nawet ja to czułam, siedząc obok, a ludzie siedzący z tyłu widzieli – wspomina i dodaje: – Krzyś ostatnie lata już musiał siedzieć na stołku, bo bardzo bolało go biodro. Mieliśmy taką cichą umowę, że jak będzie ręka lub głowa się trząść, to ja do niego podchodziłam i poprawiałam niby chusteczkę na szyi i on już wiedział, że musi kontrolować drżenia...
Potem Krawczyk zdecydował się na operację biodra, która tylko pogorszyła jego stan. Artysta musiał chodzić o kulach. – Graliśmy jeszcze koncerty, ale z ogromnym cierpieniem. Wtedy zauważyłam, że Krzysztofem coś rzuca i upadł na podłogę. Zawsze się bardzo potłukał, aż do siniaków. Kiedyś po kolejnym upadku w łazience miał krwiaka pod okiem. Jak byliśmy w kościele, żartował, że żona go bije – wyznała.
Ewa Krawczyk, bojąc się o męża, towarzyszyła mu na każdym kroku. Została jego prywatną pielęgniarką. – Nauczyłam się wszystko robić, co się robi w szpitalu: kroplówki, zastrzyki, jak dbać o chorego leżącego w łóżku itd. – dodała. To się nazywa prawdziwa miłość.