Kiersznowski od kilku lat poważnie chorował. Cierpiał na nowotwór. Był świadomy tego, co się dzieje, ale mimo wszystko się nie poddawał. Pracował niemal do końca. Wiedział, że z punktu widzenia medycznego sprawa jest przesądzona. Późno wykryto u niego chorobę. Na powrót do zdrowia nie było już szans. Można było jedynie spowolnić proces jej rozwoju.
Pięknie zachowało się środowisko artystyczne. Scenarzyści i producenci filmowi oraz teatralni nie odsunęli go od pracy. Robili wszystko, żeby czuł się potrzebny, chociaż pomału tracił już siły. Wiedzieli, że kocha swój zawód, a także że musi zarabiać na życie, na lekarstwa i rehabilitację. Po tym jak usłyszał diagnozę, po prostu żył z wyrokiem.
Jeszcze niedawno był na planie filmowym i w teatrze. Trzy miesiące temu pan Krzysztof grał Stefana Górkę w „Barwach szczęścia”. Wszyscy czekali, aż mu się polepszy, żeby mógł wrócić na plan. Niestety los zdecydował inaczej.
Całe środowisko aktorskie pogrążone jest w żałobie. – Smutno będzie bez Krzysia. To był piękny człowiek, ciepły i porządny, oraz fantastyczny artysta. Odszedł za młodo i za wcześniej. Łzy same cisną się do oczu – mówi nam ze smutkiem Tadeusz Chudecki (63 l.), przyjaciel zmarłego aktora. – Co prawda wiedzieliśmy, że jego choroba jest poważna, ale nikt nie był przygotowany na to, że Krzysztof odejdzie tak szybko – dodaje Chudecki.
Kiersznowski był wyjątkowym kolegą. – Krzysiu znacznie odstawał od środowiska. Nie było w nim zawiści, zazdrości ani rywalizacji. On był taki, że można było z nim grać na scenie i jednocześnie się przyjaźnić. Miał ogromne poczucie humoru i wiele serdeczności dla innych – opowiada Chudecki.