W dokumencie "Krzysztof Krawczyk - całe moje życie" zmarły w poniedziałek wokalista przyznał, że ma żal do siebie, że nie udało mu się zostać dłużej na koncercie, a co za tym idzie uratować Krzysztofa Klenczona. - Ja musiałem szybciej się położyć, bo rano odbierałem z lotniska rodzinę. I się rozstaliśmy. Może gdybyśmy dłużej siedzieli, Krzysiek nie pojechałby akurat o tej godzinie i nie doszłoby do wypadku - mówił Krawczyk.
Wokalista zespołów Trzy Korony i Czerwone Gitary zmarł 7 kwietnia 1981 w Szpitalu św. Józefa w Chicago w wyniuku odniesionych obrażeń. Urnę z prochami artysty złożono w dzień jego imienin, 25 lipca 1981 na cmentarzu komunalnym przy ulicy Mazurskiej w Szczytnie. Co ciekawe wdowa po Klenczonie miała aż czterech mężów, z których trzech zmarło. Jej babcia z kolei był czterokrotną wdową.
Przypomnijmy, że Krzysztof Klenczon w Stanach Zjednoczonych mieszkał razem z żoną Alicją, z którą miał dwie córki - Caroline (ur. 1969) i Jackie-Natalie (ur. 1973) – pielęgniarką, od 1973 roku. Krzysztof Krawczyk w USA przebywał natomiast w latach 1979-1985. Po powrocie do Polski miał groźny wypadek pod Buszkowem. 28 czerwca 1988 roku doznał poważnych obrażeń twarzy - miał pękniętą żuchwę, uszkodzone kości policzkowe, złamaną szczękę oraz centralne zwichnięcie stawu biodrowego i złamaną nogę. Ranni zostali także jego trzecia żona, Ewa oraz syn z drugiego małżeństwa Krzysztof, który potrzebował specjalnych leków.