- Życie zawodowe, tu odniosłem sukces. Wciąż egzystuję w zawodzie, na 104 moje płyty, jedna trzecia, a może połowa, uzyskały status platynowej lub złotej. Poza tym życie rodzinne. Jesteśmy z Ewą 25 lat po ślubie. W małżeństwie zawsze są zagrożenia, to nie jest tak, że jest idylla. To dwie podstawowe rzeczy, które mi wyszły... - mówi w szczerej rozmowie z "Super Expressem" Krawczyk i dodaje: - Mam 39-letniego syna, jesteśmy w kontakcie, pomagam mu, gdy tylko mogę. Ja jestem jak lokomotywa. Ruszam z pomocą, gdy trzeba. Ale jest to możliwe właśnie dzięki udanemu życiu zawodowemu.
Za swój sukces Krzysztof Krawczyk uważa także współpracę z menedżerem Andrzejem Kosmalą.
- Dobry menedżer to skarb. Dziś wielu młodych ludzi nie może zaistnieć, bo nie ma nimi kto pokierować - dodaje.
Pobyt w Ameryce? Czy to porażka?
- Może wydać się dziwne, ale także uważam go za sukces. Stamtąd przecież przywiozłem żonę, tam odzyskałem wiarę! - mówi zdecydowanie, a po chwili dodaje, że zawodowo Ameryka była porażką, bo, jak uważa, by zrobić tam karierę, trzeba się tam urodzić i dysponować dużymi pieniędzmi na jej rozkręcenie.
- Ale jestem zdania, że każde bolesne doznanie uczy pokory. W moim przypadku sukces, porażki układają się w logiczny ciąg, jakby ktoś miał wpływ... Rodzina dla artysty jest szalenie ważna, podkreśla to na każdym kroku.
- Jestem dziadkiem, choć może to nie jest prawdziwe dziadkowanie. Wnuka Bartka wspieram finansowo. Nie mamy zbyt dużego kontaktu, ale jego mama ma nowe życie, więc nie chcę się narzucać. Jestem też przyszywanym dziadkiem dla drugiego wnuka Wiktora... Może niedługo będę trzeci raz dziadkiem? - mówi tajemniczo.
Krzysztof Krawczyk potrafi przyznać się do tego, co mu się nie udało.
- Nieudane ojcostwo. To na pewno. Prowadziłem życie komiwojażera, podróże, hotele, koncerty. Syn znał mnie ze zdjęcia. Poligamia, zdrady, to też porażka, ale to już przeszłość. Teraz jestem z jedną kobietą - zwierza się wokalista.
A zapytany o receptę na życie, mówi: - Może dla wielu osób zabrzmi to niedobrze, ale jest nią dekalog. Jak to mówił mój dziadek: Bez Boga ni do proga.