Usłyszenie plotki z życia prywatnego Krzysztofa Pieczyńskiego graniczy z cudem. Aktor od lat żył niczym mnich. Z dala od ludzi, imprez i miłości. Na dodatek uważał się za mało atrakcyjnego. Czas poświęcał na pisanie wierszy, opowiadań, listów.
- Przecież wiadomo, że przystojniaki nie piszą, tylko korzystają z życia - tłumaczył w wywiadzie dla miesięcznika "Playboy".
Z plecaczkiem, w którym ma zawsze pióro i notes, i kapelusiku na głowie, samotnie przemierzał ulice Warszawy. Aż do dnia, kiedy na swojej drodze spotkał piękną długowłosą i długonogą brunetkę. Jego życie stanęło na głowie. Aktor zaczął zachowywać się jak zakochany nastolatek.
Ostatnio spotkaliśmy pana Krzysztofa z nową miłością w warszawskich Łazienkach. Na polance para schowana za krzakami oddawała się niemal intymnym igraszkom. Pieczyński tulił dziewczynę, całował, a ona odwzajemniała jego czułości. Widać było, że są zakochani po uszy. Za nic mieli spojrzenia ciekawskich i uwagi przechodniów. Świata poza sobą nie widzieli.
Bo wielki aktor od dawna marzył o wielkiej miłości. - Komu się nie marzy? Człowiek to dziwne stworzenie. Właściwie jedynym celem pobytu tutaj, na ziemi, jest miłość, gdyż sama siła życiowa jest miłością, więc bez niej nie ma życia - mówił Pieczyński dwa lata temu w wywiadzie dla dwutygodnika "Viva!".
Miał jednak wątpliwości, czy jest zdolny do kochania.
- Bardzo mało wiem o życiu z kobietą w obopólnej miłości i zaufaniu - tłumaczył, ale zapewnił: - Nie rezygnuję z tego, być może dopiero teraz mogę wziąć na siebie odpowiedzialność za dwoje.
Bo aktor od dawna miał dość samotności.
- Niedziele potrafią być druzgocące. To najgorszy dzień w tygodniu. Widmo niedzieli jest przerażające. Wszyscy są jakoś zorganizowani, zaplanowani, a ci bez rodziny i niekatolicy jak bezpańskie psy. Odosobnienie jest dla człowieka zabójcze - mówił.
Ale to już przeszłość. Pieczyński wreszcie znalazł miłość.