Mama ciężko pracowała na kopalni, wybierała kamień spośród węgla. Jeśli trafił się wielki, brała 5-kilowy młot i tłukła kamień na mniejsze kawałki. Tato był nauczycielem, celnikiem, prawnikiem, w końcu otworzył hotel z restauracją. Rodzice rozwiedli się, gdy miałem 1,5 roku. Miałem ojczyma, dobrego człowieka... W wieku nastu lat zamieszkałem u ojca w Zgorzelcu, po prostu wybrałem tamtejsze technikum elektroenergetyczne. Myślę, że ojciec chciał, bym ja, najstarszy syn, przejął kiedyś po nim biznes. Ale gdy to widziałem, to, co się dzieje w restauracji... Walkę o kilo mięsa i butelkę wina, wtedy nie było niczego. Jeszcze musiałbym wysłuchiwać skarg tancerki, bo ktoś ukradł jej sukienkę, i patrzeć na pijanego muzyka, który nie mógł trafić w trąbkę. Nie, ja za taki biznes dziękuję.
Myślałem o medycynie, ale spotkałem świetnego polonistę. Trafiłem do jego salonu poezji i do amatorskiego teatru. Wtedy kochałem się w jednej Beacie, ale ona nie zwracała na mnie uwagi. Pisałem do niej wiersze, wyobrażałem sobie: "Ach, gdyby tak wpadała pod samochód, a ja bym ją reanimował. Albo gdyby zaczęła się topić w jeziorze...". Wymyślałem takie niestworzone rzeczy. Aż któregoś dnia graliśmy koncert z zespołem rockowym. W kościele! Patrzę, w drugiej ławce siedzi cudowna dziewczyna. Ja też, o dziwo, jej się spodobałem. Mieliśmy 16 lat. Dziś jesteśmy razem. A co najważniejsze, to uczucie nadal jest piękne i nie wygasa.
Kiedy byłem w piątej klasie, pojechaliśmy z nauczycielem do Warszawy, na przedstawienie do teatru. W tajemnicy poszedłem do akademii teatralnej po informator na studia. Nikomu nie mówiłem, że chcę być aktorem. Ale na maturze... musiałem powiedzieć. Nie zdałem matematyki, miałem ustną poprawkę. Biorę kopertę, zaczynam coś mówić. Dyrektor - matematyk, cudowny człowiek, pyta: "Na politechnikę, kolego, nie wybierasz się?". I on był pierwszą osobą, której zdradziłem, że chcę studiować aktorstwo: "No to zdałeś" - usłyszałem. Dostałem się za pierwszym razem, ale moja radość była mniejsza z powodu przyjaciela.
Na egzaminie wstępnym mieszkałem w akademiku, w Warszawie z Krzysztofem Pieczyńskim (55 l.), zaprzyjaźniliśmy się. On wtedy nie dostał się, ale w Krakowie za dwa dni też były egzaminy. Miałem przy sobie trochę więcej pieniędzy niż Krzysiek, kupiłem bilety. Pojechaliśmy razem, były dwa miejsca i Krzysiek się dostał!