Pochodzę z Warszawy. Urodziłem się na Mokotowie. Tam spędziłem większość swojego życia, bo wyprowadziłem się z rodzinnego domu grubo po studiach.
Nie byłem niesfornym dzieckiem, ale jak pamiętam, zawsze miałem na pieńku z dozorcą. Nie wiem dlaczego, broiliśmy wszyscy, ale gdy przychodziło do kary, kolegom udawało się uciec i na placu boju pozostawałem sam. Wtedy cieć trząsł mną jak workiem kartofli. Dlatego jako dziecko bałem się dozorców.
Przeczytaj koniecznie: Krzysztof Ziemiec przyjął z córką komunię (ZDJĘCIA!)
Jak broiłem? Było tego trochę. Mieliśmy na osiedlu kiosk Ruchu prowadzony przez starsze małżeństwo (ten kiosk zagrał w filmie "Miś" - kręcono w nim scenę z szamponem Samson). Uwielbianą przez nas zabawą było dokuczanie tej parze. Na przykład prosiliśmy, żeby sprzedali nam coś z najwyższej półki.
Biedny starszy pan wchodził po drabinie, a gdy był już na górze, mówiliśmy mu: "Dziękujemy, już tego nie chcemy". Innym razem wskoczyliśmy do kiosku z pistoletami w ręku, tzw. korkowcami, i oznajmiliśmy: "To napad!". Zimą natomiast wtoczyliśmy do kiosku kulę śniegową i ją zostawiliśmy. Oj, mieli z nami utrapienie. Rodzice nic o tym nie wiedzieli. Małżeństwo nie naskarżyło na nas nawet w szkole.
Na szczęście w podstawówce obracałem się w dość dobrym towarzystwie - mieszkałem na osiedlu nauczycielsko-lekarskim. Nie miałem więc zbyt wielu pokus, by chodzić np. na wagary. A jeśli nawet jakaś się zdarzyła, byłem twardy.
Potem poszedłem do Liceum im. Rejtana. Bardzo chciałem się tam dostać, bo to był początek stanu wojennego, a szkoła miała patriotyczne tradycje. Jednak nauczyciele, dla których szło się do tej szkoły, byli wtedy w więzieniu. A ci, którzy ich zastąpili, nie spełniali oczekiwań. Miałem np. polonistkę, która mówiła: "kedy" alby "taky". Ci, którzy przyszli z awansu i zajęli miejsce tych wielkich, do pięt im nie dorastali...