Przed dwoma laty Ziemiec został poparzony w pożarze swego warszawskiego mieszkania. To był punkt zwrotny w życiu prowadzącego „Wiadomości”...
Przeczytaj koniecznie: Ziemiec: Uczmy się cieszyć prostymi chwilami
– Złapałem za rączkę, gołymi dłońmi... nie pomyślałem. Była tak rozgrzana, że jak tylko podniosłem, zaraz upuściłem wszystko na ziemię. I nagle stoję po kolana w ogniu. Dalej obrazy zmieniają się szybko – kopię w ten garnek, przewracam się, leżę bezradnie w płonącej parafinie, podnoszę się. Jak na lodowisku... albo raczej jak w cyrku: wstaję i znów ląduję na śliskiej, palącej się podłodze. Cały oblepiony parafiną, która na mnie płonie. Garnek toczy się do przedpokoju. Palą się meble, zajmuje ogniem tablica z korka, wysiada światło. Ciemność i płomienie. I gryzący dym! Spanikowany zacząłem latać w tę i we w tę – drzwi na klatkę schodową nie mogę otworzyć, bo się palą, biegnę na balkon, a tu już płonie podłoga w przedpokoju. Krzyczę: „Ratunku, ratunku!”, a dookoła cisza, nikogo nie ma, bo to była niedziela, godzina dwudziesta trzecia. Już wiem, że jest źle. Już wiem, że sam tego nie ugaszę. Myślę: „Trzeba się ratować”.
(…) Wszystko rozegrało się w ciągu kilkunastu sekund. Zdecydowałem, że muszę mimo wszystko te płonące drzwi na klatkę schodową otworzyć. Pamiętam, przez myśl przebiegło mi, że ręka przyklei się do rozżarzonej klamki. Otworzyłem, pobiegłem do żony i dzieci, zaczęliśmy je wynosić. Stanęliśmy z nimi w drzwiach, a tu już są sąsiedzi z dołu, stoją z wiadrami. Krzyczą: „Co wy robicie? Wychodźcie natychmiast!” i chlustają wodą. A my w szoku, stoimy na tym progu. Wreszcie jesteśmy na klatce, słyszę sygnał – jedzie straż pożarna. Widzę siebie, jak goły idę po schodach w dół, zostawiając za sobą krwawe ślady stóp. A potem nagle leżę na posadzce, takiej białej, kuchennej, w kałuży krwawego sosu. Jakby ktoś pieczeń robił.
Patrz też: Krzysztof Ziemiec napisał książkę
Sąsiadka próbuje mnie pryskać pantenolem, choć dziś wiem, że lepszy byłby kubeł zimnej wody albo wanna z lodem, żeby schłodzić te oparzenia. Żona trzyma moją głowę na kolanach i prosi, żebym nie zasypiał. Bała się, że tam umrę. Ostatnia myśl: „Kurczę, mieliśmy na wakacje jechać”...
Te wakacje były dla nas bardzo ważne. To była niedziela, a my mieliśmy na czwartek wykupiony lot do Tunezji. Po raz pierwszy w trakcie naszego małżeństwa mieliśmy wszyscy razem gdzieś pojechać, i to za granicę... I ja wtedy się rozpłakałem, myśląc głównie o dzieciach. One tak czekały na ten wyjazd. Tydzień przed wypadkiem byliśmy na tarasie widokowym na Okęciu, żeby pokazać im, jak samolot startuje, żeby się oswoiły. Dlatego było mi tak głupio, że nic z tego nie wyjdzie. Pomyślałem: „A może nam się uda pojechać, przecież są jeszcze trzy dni do wyjazdu”. Nie zdawałem sobie sprawy z tego, w jakim jestem stanie