"Smoleńsk" w reżyserii Andrzeja Krauzego od początku wzbudzał kontrowersje. Na produkcję wydano ponad 10 milionów złotych. Producenci spodziewali się, że zainwestowane pieniądze szybko się zwrócą. Niestety pierwszy weekend wyświetlania "Smoleńska" w kinach nie przyniósł oczekiwanych rezultatów. Na pokazy przyszło zaledwie 107 tys. widzów i to licząc z pokazami przedpremierowymi. Całą sprawę skomentował znany reżyser, Andrzej Saramonowicz.
Na Facebooku filmowca pojawił się wpis dotyczący "Smoleńska". - No więc szału nie ma, a klientela "religii smoleńskiej" jeszcze raz pokazała, że nie lubi wydawać na to, co może dostać za darmo. Najwyraźniej czekają na emisję w TVP - czytamy we wpisie. Reżyser snuje też smutną wizję sztucznego zawyżania widowni filmu i tym samym zwiększenia zysków ze sprzedaży biletów.
Zobacz: "Smoleńsk" to film fantasy?
- Teraz producentom "Smoleńska" pozostaje jedynie przekonanie państwowych notabli, by ruszyły obowiązkowo szkoły. A proboszczów, by podnieśli larum w parafiach. Jeśli to się uda, może zdołają dociągnąć do pół miliona widzów, góra 600 tysięcy. Ale z pewnością to już nie będą te miliony widzów, których się spodziewano - napisał Saramonowicz.
Według wiedzy filmowca obecnego w branży od kilkudziesięciu lat, żeby film o budżecie 10 milionów wyszedł na zero i zacząć zarabiać, musiałby mieć widownię liczącą 1,5 miliona widzów. - Przy ledwo 107 tysiącach w pierwszy weekend, nie ma na to szans. Oczywiście straty można by zmniejszyć, jeśli Telewizja Polska włożyłaby grube miliony, płacąc za prawa emisyjne do filmu. Wątpię, by tak się stało, bo to jednak byłaby potężna afera. Zbyt potężna nawet jak na dzisiejsze mętne stosunki w relacji władza - media publiczne - czytamy.
Zobacz: "Proszę natychmiast usunąć informację, że grałem w Smoleńsku"! Aktorzy wstydzą się udziału w filmie!