Kurt Scheller: Kocham, kiedy wokół pulsuje życie

2013-07-08 4:00

Gotował dla największych tego świata. Rodowity Szwajcar, kilkanaście lat temu zakochał się w Polsce i tu zamieszkał. Mistrz sztuki kulinarnej - jego potrawy to prawdziwe niebo w gębie. Łatwo go rozpoznać po pięknych sumiastych wąsach.

Podróżował po całym świecie, gdzie uczył się kuchni regionalnych. Szybko został mistrzem. Gotował dla szejków w Kuwejcie i prezydenta Ekwadoru.

W Luksemburgu zdobył kulinarny Puchar Świata. Długo można by wymieniać jego sukcesy związane z kuchnią. Laureat wielu prestiżowych nagród w kulinarnych konkursach. W 1991 roku przyjechał do Polski. Zauroczony naszym krajem, po kilku krótkich przerwach na pobyt w innych państwach osiadł u nas na stałe. Od 2002 r. prowadzi w Warszawie Akademię Sztuki Kulinarnej, w której uczy doskonałej kuchni z różnych stron świata.

- Podobają się panu Polki?

- O tak, bardzo! I już wiem, jakie może być następne pytanie... Nie, nie zostałem w Polsce z miłości do Polki. Zostałem, bo wasz kraj jest piękny, tyle tu fantastycznych miejsc. A Warszawa to miasto pulsujące życiem. I to mi bardzo odpowiada. A kiedy chcę pobyć w ciszy, to też sobie znajdę odpowiedni zakątek.

- To prawda, że zaczął pan gotować, będąc jeszcze dzieckiem?

- Aż tak to nie. Ale rzeczywiście, pierwsze doświadczenia z kuchnią zdobywałem w rodzinnej piekarni, niedaleko Interlaken, gdzie mieszkałem. Jakoś od zawsze mnie do kuchni ciągnęło. Na początek próbowałem swoich sił w wypiekaniu ciast. Zresztą z różnym skutkiem. I już jako nastolatek rozpocząłem naukę w szkole gastronomicznej w Lucernie. Tam też odbyłem swoją pierwszą praktykę w restauracji.

- I tam po raz pierwszy został pan szefem kuchni. A potem to już było z górki. Wszędzie, gdziekolwiek się pan pojawił, zostawał pan mistrzem...

- Może nie tak od razu. Sporo podróżowałem, poznając kuchnie świata, żeby móc wykorzystać potem te doświadczenia i referencje do rozwoju własnej praktyki.

- Szczęście panu sprzyjało. W wieku 25 lat został pan szefem kuchni w jednym z hoteli na Jamajce, gdzie chwilę potem otrzymał pan złoty medal podczas wystawy kulinarnej w Montego Bay. I posypały się nagrody, propozycje. Gotował pan dla prezydentów, szejków, królów... Lukratywne posady w najlepszych hotelach, w najbardziej egzotycznych miejscach na świecie. I teraz - Warszawa. Nie żal tamtych lat?

- Ależ skąd! Wszystko, co robiłem, to moje własne, przemyślane wybory. Po raz pierwszy przyjechałem do Polski w 1991 r., kiedy zaproponowano mi funkcję szefa kuchni w Bristolu. Ale w 1995 r. udałem się do Bahrajnu. Nie na długo. Wróciłem do Polski, by objąć szefostwo kuchni w Sheratonie. Miałem jeszcze po drodze parę różnych "kuchennych" epizodów, ale widocznie Polska była mi pisana. Teraz mam tu swoją Akademię Kulinarną.

- Lubi pan polską kuchnię?

- Lubię bardziej swojskie jedzenie - pierogi, kiszkę, ziemniaki. Także ryby i dziczyznę, żurek na zakwasie z przepiórczymi jajkami. Ale lubię też wiele innych potraw z innych kuchni. W ogóle lubię jeść.

- Chyba jednak nie fast foody? McDonaldy pewnie omija pan szerokim łukiem?

- Otóż nie. Zdarza mi się, że coś stamtąd zjem, kiedy gdzieś bardzo się spieszę i nie mam innych możliwości. Zawsze jednak powtarzam, że fast food też może być zdrowy, jeśli przyrządzi się go z właściwych, zdrowych, dobrze dobranych składników.

- A bigos pan jada? To takie polskie danie...

- Czy polskie, to nie byłbym tak całkiem przekonany. W wielu kuchniach są bardzo podobne potrawy. Bigosu jednak nie lubię. Dlatego, że jest w nim wszystko, taki bałagan, a ja bałaganu na talerzu nie znoszę.

- Podobno jeśli coś się panu nie podoba, a raczej coś nie posmakuje, co przygotują pana uczniowie, to rzuca pan talerzami o ścianę?

- Ha! Zdarza mi się! Na szczęście talerzy w mojej Akademii Kulinarnej nie brakuje. Ale bez przesady z tymi talerzami. Zresztą mam wrażenie, że moim uczniom to się podoba. Podobno inni szefowie kuchni to nawet nożami rzucają.

- Miałam kiedyś przyjemność popracować trochę pod pana okiem. Istotnie, wymagający z pana nauczyciel, ale skuteczny. Jajko w koszulce wychodzi mi idealnie. I wiem, że może być co najmniej 35 rodzajów soli...

- Sól czarna, czerwona, niebieska, wędzona, waniliowa... Bo sól to moja "kropka nad i". W ogóle bardzo lubię się bawić przyprawami. Teraz pracuję nad nowymi recepturami potraw.

- Mam nadzieję, że niedługo je poznamy. Dziękuję za rozmowę. Kurt Scheller

Szwajcar urodzony w 1952 roku w Lucernie. Tu ukończył szkołę gastronomiczną i rozpoczął pracę w kuchni hotelu Luzernhof. W 1971 r. przeniósł się do Londynu, gdzie po raz pierwszy został szefem kuchni. Rok później udał się do Holandii, a następnie przez rok podróżował po Europie. W 1975 roku w wieku 25 lat, został szefem kuchni w jednym z hoteli na Jamajce, a 4 lata później szefem kuchni prezydenta Ekwadoru. Od 1980 roku gotował dla szejków w Kuwejcie. Od 1991 r. szef kuchni w Hotelu Bristol w Warszawie, a od 1995 roku - kuchni Hotelu Sheraton. W 2002 r. Otworzył w Warszawie i prowadzi Akademię Sztuki Kulinarnej.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki