Najpierw La Toya postanowiła odwiedzić butik naszej projektantki Ewy Minge (43 l.). Dlatego prosto z hotelu Hyatt skierowała się do centrum handlowego na warszawskiej Pradze. Tam spędziła ponad dwie godziny, wybierając sobie najróżniejsze kreacje. Żakiety, bluzeczki, płaszcze... Artystka przebierała w kreacjach z lubością. W końcu w oko wpadła jej szykowna suknia balowa.
Miała ona, zdaniem gwiazdy, jeden mankament. Nie odpowiadał jej czarny kolor. Nie mogła jednak oprzeć się pokusie, aby mieć taki fatałaszek. Dlatego zamówiła sobie jasną wersję, która będzie wysłana do Stanów.
Jak każda kobieta - z takiego przybytku z pustymi rękoma wyjść nie mogła. Opuściła go z kilkoma torbami ubrań o łącznej wartości kilkunastu tysięcy złotych!
Potem z całą swoją świtą pojechała na piękną Starówkę. Zwiedziła ośnieżony rynek. Weszła również do dwóch restauracji. Jednak ani w jednej, ani w drugiej miejsca nie zagrzała. Pewnie były za mało amerykańskie. Na koniec zerknęła do sklepu z antykami. Tam też nic się jej nie spodobało.
Rajd po Starym Mieście i okolicach przerwali La Toi stróże prawa. Kiedy tylko jej samochód wjechał na ul. Krakowskie Przedmieście, zatrzymała go dwójka policjantów. Po krótkiej rozmowie wytłumaczyli, że mogą tam jeździć tylko autobusy i taksówki. Goście z USA wysłuchali warszawskich mundurowych i już prawa nie łamali.
Po prawie czterech godzinach wojaży po Warszawie wróciła do swojego hotelu. Dzisiaj po południu rusza na lotnisko, aby wrócić do swojego domu.