- Czy myśli pan, że temat zwariowanych wakacji w Egipcie ściągnie ludzi do kin?
- Gdziekolwiek się rozejrzymy, słyszymy o zabójstwach, katastrofach i procesach. Uważam, że tego jest za dużo i ludzie są tym zmęczeni. Zapragnąłem nakręcić film, który będzie tego kompletnym przeciwieństwem. Pozytywny, kolorowy film wyzbyty przekleństw i rubasznego dowcipu, na który będzie można pójść nawet z 12-latkiem i wyjść bez poczucia zażenowania z kina. Film, który będzie działał na ludzi jak antydepresant.
- Jak powstał scenariusz "Las Minute"?
- Wiedziałem, że to nie może być opowieść wymyślona przy nocnej lampce. Z tego powodu przeprowadziłem dziesiątki godzin rozmów z rezydentami, którzy spędzili w Egipcie niekiedy czternaście lat. Zależało mi na tym, by przy całej swojej komediowości, był to film realistyczny. Dlatego zabraniałem aktorom jakiegokolwiek małpowania do kamery czy puszczania oka do widza. Dzięki temu w "Last Minute" zabawny jest dialog i sytuacja, a cały film ma bardzo prawdziwą fakturę. W mojej ocenie takiej komedii jeszcze u nas nie było.
- Dlaczego nie ma tu gwiazd w stylu Karolaka, Szyca?
- Nie chciałem, by ten film kojarzył się z czymkolwiek, co Polacy do tej pory widzieli - chociażby za sprawą obsady, która pojawiała się w 20 innych filmach. Inna sprawa to, że ludzie są zmęczeni oglądaniem w kółko tych samych twarzy i oczekują na ekranie świeżości. "Last Minute" im to daje.