Wspomnienia Lidii Korsakówny.
Kim byli moi rodzice? Mama była przy mężu, chociaż wróżono jej kolosalną karierę. Kiedy była młoda, przepięknie śpiewała, pięknie modulowała głosem. A śpiewała tak, że w domu pękały żyrandole. Potem wyszła za mąż i talent zaprzepaściła. Tato był głównym księgowym, więc nie miał wiele wspólnego ze sztuką. I gdy jako nastolatka uciekłam z domu, by dostać etat w operze, bardzo się zmartwił.
Przed wojną mieszkaliśmy w Charkowie (obecnie Ukraina). Tato to Konstanty, bardzo nietypowe imię jak na Polaka, mama to Maria, nietypowe imię jak dla Rosjanki. A ja byłam Lidia Konstantinowna...
Nie miałam jeszcze 5 lat, gdy zdecydowałam, że będę aktorką, a w podjęciu decyzji pomogła mi wielka Lubow Orłowa, wielka gwiazda radzieckiego filmu. Któregoś wieczoru rodzice postanowili pójść do kina, ale nie mieli mnie z kim zostawić, więc przemycili szkraba ze sobą. Do dziś pamiętam... To był "Cyrk", radziecka komedia z Orłową. Czego ona tam nie robiła? Tańczyła, stepowała, śpiewała. Ja, jako małe dziecko, mimo późnej pory nie zasnęłam. A kiedy wyszliśmy i rodzice zapytali mnie, czy mi się podobało, zadarłam dumnie buzię do góry i stanowczo stwierdziłam: "Będę Lubow Orłową!". No i konsekwentnie działałam w tym kierunku, ile mogłam, bo potem wojna to wszystko przerwała. Chodziłam więc do szkoły baletowej, muzycznej, uczyłam się gry na fortepianie...
Byłam jedynaczką, późnym dzieckiem. W dzieciństwie strasznie się jąkałam. I chyba to wszystko sprawiło, że byłam odludkiem. Niewiele miałam koleżanek, świetnie sama sobie radziłam. I tak mi zostało. Dzisiaj też bardzo dobrze czuję się w swoim towarzystwie.