Kiedy Polskę obiegła informacja na temat wypadku samochodu zespołu Skaldowie, fani wstrzymali oddech. Na szczęście wszyscy uszli z życiem. Najbardziej ucierpiał Andrzej Zieliński, który był o krok od śmierci, o czym opowiada w wywiadzie dla "Świat i Ludzie". - Jeszcze przechodzę rehabilitację, jestem pod kontrolą lekarzy, ale już koncertuję. Choć śpiewanie przychodzi mi z trudnością, bo po wypadku przez połamane żebra miałem problemy z oddechem - zdradza Zieliński.
Jakie jeszcze obrażenia miał muzyk? - Miałem między innymi połamany mostek, siedem żeber, pęknięty jeden krąg w odcinku piersiowym kręgosłupa, w głowie dużą dziurę, którą lekarze musieli zszyć. Miałem też pękniętą nerkę, ale na szczęście rana samoistnie się wchłonęła - czytamy w wywiadzie. Jak widać Zieliński nie miał lekko i otarł się o śmierć. - Widziałem już białe światło w tunelu, ten drugi świat. Ale na szczęście w porę się ocknąłem i zobaczyłem obok siebie pielęgniarki - wspomina muzyk. - W szpitalu we Włocławku lekarze ratowali mnie przez dwa tygodnie - powiedział Zieliński. Na szczęście był pod opieką specjalistów oraz miał wsparcie swojej żony Marty. Muzyk ma w planach wydanie solowej płyty.