– Jak się pan czuje?
– Świetnie. Wszystko jest w porządku. Jestem uśmiechnięty, nic mnie nie boli, choroba, która zrobiła we mnie dużo popłochu i zmobilizowała mnie do szybkiego działania, póki co jest zażegnana, zaleczona. Mogę powiedzieć, że jestem gotowy do służby.
– Gdy widzieliśmy się dwa miesiące temu, nic nie wskazywało na to, że coś panu dolega. Jak pan dowiedział się o chorobie?
– Pojawiły się proste symptomy. To choroba związana z wątrobą i drogami żółciowymi, z ich jakością itd. Na szczęście w nieszczęściu daje to zewnętrzne objawy zażółcenia u ludzi. Można się zorientować, że coś się dzieje z organizmem. Ja też się zorientowałem. Domownicy stwierdzili, że mam przekrwione oczy, co w efekcie dało błyskawiczną reakcję diagnostyczno-neurologiczną. Badania USG pokazały, że jestem obciążony chorobą nowotworową dróg żółciowych i wątroby. Jak na razie udało się tę chorobą zatrzymać i jesteśmy przygotowani z lekarzami na to, żeby w przyszłości choroba nie zrobiła niespodzianki. Oczywiście nie zażegnuję się, bo mówimy tu o chorobie, przez którą wielu ludziom nie udało się uciec.
– Słyszałam, że jest pan po operacji i wszystko jest na dobrej drodze.
– Tak, mój stan jest teraz stabilny. Tak się czuję, jak wyglądam, a mam nadzieję, że przyzwoicie.
– Bardzo dobrze pan wygląda. Właśnie chciałam zapytać, jak pan to robi?
– Dużo się uśmiecham i mam w sobie dużo nadziei. Przy ciężkiej grypie nikt nigdy nie mówił: „Musisz mieć siłę walki, żeby tę grypę zwalczyć”, bo byłoby to śmieszne. Natomiast kiedy pojawia się choroba nowotworowa, to oczywiście otoczenie, rodzina i sam chory muszą zadawać sobie pytanie, na ile chory ma w sobie determinacji, żeby z chorobą walczyć i na ile ma w sobie wiary, by tę chorobę pokonać. Wydaje mi się, że posiadam jednego i drugiego wystarczające ilości i od samego początku, kiedy się o tym dowiedziałem, nie zacząłem się zastanawiać, skąd by wziąć te zasoby, gdzie szukać tej siły w sobie. Uznałem, że za wcześnie jest na to, żeby się poddawać. W zalążku myślenia ludzkiego powstaje takie myślenie, że nie chciałbym obrazić tych, którzy walczyli i zwyciężyli. Warto dołączyć do tych ludzi. Wszyscy mamy do stracenia przy tej chorobie podobną wartość – życie. Każdemu w walce o życie potrzebne są determinacja i przekonanie, że może mu się udać i ma taką szansę z pomocą lekarzy, a także samego siebie, bo lekarze bardzo proszą chorych o to, żeby zdawali sobie sprawę, że są uczestnikami tego działania, że nie są tylko ofiarami.
– Ludzie, którzy się dowiadują, że mają nowotwór, się załamują. Pan jest pogodny i uśmiechnięty. Co sprawia, że tak się dzieje?
– Nie chcę chojraczyć. Mocnych na to nie ma. Dowiedzieliśmy się o chorobie i zaczęliśmy walczyć. Jest przeciek, trzeba próbować, wziąć jakieś pakuły, owinąć rurę i zrobić tak, żeby te dolegliwości zlikwidować. To w większej mierze mi się udało. Odpowiedzi na pytanie „Jak pan to robi?” nie ma. Każdy ma inną wrażliwość, każdy ma inny świat wokół siebie. Inna jest sytuacja matki, która ma troje dzieci i dowiaduje się, że ma nowotwór, inna jest sytuacja człowieka, który ma 90 lat, przeżył całe życie i na urodzinach ma 112 wnuków. Ja bohatera udawać nie chcę, ale wydaje mi się, że moja całożyciowa postawa daje mi taką siłę. Ja od szkoły podstawowej cały czas coś robiłem. Ode mnie rozpoczynały się jakieś inicjatywy, zamieniałem hasła w czyny. Może to spowodowało, że jak się dowiedziałem o chorobie, to nie powiedziałem: „I co teraz?”, „Kogo mam prosić o radę?”. Pomodliłem się, pacierz zmówiłem i powiedziałem „Panie Boże, zaczynamy walczyć. Wielu ludzi dało sobie z tym radę, bardzo możliwe, że dam sobie radę i ja”.
Zobacz cały wywiad na wideo