Urodziłam się w Stargardzie Szczecińskim, zawsze z dumą to podkreślam. Byłam najmłodszym dzieckiem, oczkiem w głowie babci. Mama prowadziła restaurację dwupoziomową: na piętrze Syrenę, na parterze Smakosza. Do Smakosza wpadali... smakosze, na "50" i śledzika, a wieczorem w Syrenie był dancing. Uwielbiałam przychodzić do mamy i przyglądać się pracy bufetowych, kelnerek.
Była tam pani Jadzia, piękna kobieta. Zachwycałam się jej strojem, czepkiem na głowie, fartuszkiem. Zadziwiało mnie jednak, że tak ładną kobietę tak niefajnie zaczepiają podchmieleni panowie.
Na dywaniku u taty dyrektora
Tato był dyrektorem szkoły, dlatego gdy coś przeskrobałam, lądowałam u niego na dywaniku. A wtedy kara była trzy razy surowsza. Ale w sumie w podstawówce, bo w liceum mi się zmieniło, byłam wzorową uczennicą. Idąc do szkoły, umiałam czytać i pisać, ponieważ podpatrywałam starsze rodzeństwo.
Przeczytaj koniecznie: Olga Bołądź zaręczyła się
W ogóle nasze życie było spokojne, poukładane, sielskie, anielskie. Rano babcia przygotowywała śniadanie, kupowała tacie gazetę. Podczas porannej ceremonii czytania zasypywaliśmy tatę pytaniami. Uwielbialiśmy tę zabawę, bo tato na wszystko się zgadzał. No więc pytaliśmy: - Tato, a kupisz nam ferrari? - Tak. - Tato, a pojedziemy do Ameryki? - Tak.
Potem szliśmy z tatą do szkoły. Miał przezwisko Wąski, bo miał wąsa, chodził jak Chaplin, nosił kapelusz. Podczas tej krótkiej drogi ciągle musiał go uchylać, bo wszyscy tatę znali. Po południu był obiad, potem zajęcia z gimnastyki artystycznej.
Dzieciństwo to cudowny czas, w dużej mierze dzięki babci. Dbała o dom, by wszystko w nim grało. Pamiętam, jak zawsze prosiliśmy: "Babciu, rzuć nam chleba z cukrem". Bo kiedyś przysmakiem była zmoczona w wodzie kromka posypana cukrem.
Za moje psoty siostra dostawała burę
Swoje miałam za skórą. I zawsze skórę poobdzieraną na kolanach. Uwielbiałam kręcić się na trzepakach, z których ciągle spadałam. Choć to była moja wina, dostawało się siostrze, że mnie nie upilnowała. Rodzeństwo czasem mnie nie lubiło. A brat... Brata prosiłam: "Boguś, przewieź mnie". Więc brał, sadzał mnie z tyłu na swojego simsona, motorynkę i woził w parku wokół pomnika Słowackiego. I ja zawsze na zakrętach mu spadałam...