Maciej Damięcki rzadko pojawia się na pełnych celebrytów imprezach i stroni od błysków fleszy. Niewiele wiadomo również o jego życiu prywatnym. Wspólnie z żoną doczekali się dwójki dzieci: Mateusza i Matyldy. Ostatnio, aktor zrobił wyjątek i opowiedział trochę o swoim życiu prywatnym. Jak wyznał, w dzieciństwie mierzył się z nowotworem, musiał wówczas wybrać się do Szwecji, gdzie czekała go operacja.
Maciej Damięcki szczerze o walce z nowotworem. "O mały głos nie straciłem głosu"
W rozmowie z serwisem "Plejada" aktor otworzył się na temat swojej walki z chorobą. Choroba zaatakowała go, gdy ten miał grać w "Królu Maciusiu". Ktoś z produkcji zauważył wtedy, że zamiast dołka na szyi ma górkę.
- Miałem grać Felka w "Królu Maciusiu I". Umowa była już podpisana i ktoś z produkcji zauważył, że zamiast dołka mam górkę na szyi. Skierowano mnie do lekarza i okazało się, że to nowotwór, do tego złośliwy. Natychmiast wysłano mnie do Szwecji na operację. Gdyby nie to, że produkcja filmu pomogła w wyjeździe, pewnie już bym nie żył. W Polsce medycyna nie była jeszcze na takim poziomie, a moich rodziców nie byłoby stać na wysłanie mnie na leczenie za granicę. Dlatego często powtarzam, że aktorstwo uratowało mi życie. W Szwecji wycięto mi tego guza, ale przy okazji uszkodzono mi struny głosowe. O mały włos nie straciłem głosu, ale na szczęście wszystko dobrze się skończyło - wyznał.
Po latach niestety choroba powróciła, tym razem był to nowotwór prostaty. Aktor jednak nie załamał się i po raz kolejny stawił czoła chorobie.
- Stwierdziłem, że jak już jednego raka pokonałem, to i z drugim sobie poradzę. (śmiech) A wszystko to dzięki mojej żonie. Czułem się dobrze, miałem pewne problemy, ale myślałem, że to po prostu takie niezręczności dojrzałego wieku. Ale żona kazała mi pójść do lekarza. Więc poszedłem. Okazało się, że mam raka, ale, na szczęście, w takim stadium, że bez większych problemów lekarze sobie z nim poradzili - podsumował.