Maciej Ślesicki zrobił film o wojnie na Ukrainie i ma dość
"Super Express": Na początek chciałabym zapytać pana o najnowszy film, ten, który dotyczy wojny na Ukrainie. Ponieważ jest to jeden z pierwszych filmów, jeśli nie…
Maciej Ślesicki: - Pierwszy.
- Drugi o tej tematyce, bo mam na myśli tu „Granicę” Agnieszki Holland, która też poniekąd dotyka…
- Nie, to jest tylko na końcu taki fragment, natomiast film Agnieszki jest filmem o migracji i można nawet go potraktować chyba nawet szerzej bo dotyczy w ogóle problemu migrantów i tyle. Natomiast "Ludzie" to jest pierwszy film o wojnie i to nie jest film wojenny, tylko właśnie film o wojnie.
- Czy zastanawiał się pan, jak się wojna zaczęła, który moment będzie dobry, żeby zacząć mówić o tym w kinie? Czy miał pan takie poczucie, że może jeszcze za wcześnie, że może trzeba jeszcze poczekać?
- Myślę, że kino, i w ogóle sztuka, to są takie rzeczy, gdzie nie warto się zastanawiać i nie warto kalkulować. Nie ma znaczenia, czy to za wcześnie, czy za późno i tak dalej. Myśmy ten film zrobili bardzo szybko, dla tego że wiedzieliśmy, że coś na ten temat trzeba powiedzieć. Ja w ogóle nie chciałem robić filmów więcej. Wydawało mi się, że nie ma takiej potrzeby, ani już tego tak naprawdę mówiąc nie kocham. Ale jak zobaczyłem, co ci Rosjanie tam wyprawiają, przez te pierwsze miesiące, chodziły różne informacje, to pomyślałem sobie: no dobrze, jedni jadą pomagać na granicę, inni przyjmują uchodźców, każdy się starał, bo wiedzieliśmy, że ta wojna dotyczy też nas. Ja jestem filmowcem, więc co ja mogłem zrobić? Mogłem zrobić film. I rzeczywiście go zrobiliśmy. Napisałem w miesiąc scenariusz, czyli dosyć szybko. Na szczęście Polski Instytut Sztuki Filmowej zgodził się to dofinansować, i na szczęście udało mi się zebrać ludzi, których sam kiedyś uczyłem. A do tego ten film zrobili w dużej mierze absolwenci i studenci Warszawskiej Szkoły Filmowej. Ja ich tylko jakoś po ogarniałem – można tak powiedzieć. I zrobiliśmy film, który wydaje mi się jest dość poruszający.
- Czy na tempo tych prac miało też wpływ to, że pan obawiał się, że się może zdezaktualizować?
- Nie, my zrobiliśmy ten film dla tego, że wiedzieliśmy doskonale, że ta wojna, tak jak każda inna wojna – i to jest okrutne – przestanie ludzi interesować i ludzie się przyzwyczają. I przyzwyczają się do tego, że ktoś kogoś morduje, i po setnym newsie przestana na to zwracać uwagę. A to według mnie jest straszne, dla tego że… już abstrahując od tego, że ten film można odbierać jako w gruncie rzeczy film antywojenny, nie tylko film o Ukrainie, tylko w ogóle o tym że… Zrobienie filmu o cywilach na wojnie, a nie o - tak jak zwykle się mówi w filmie wojennym, to tam są dzielni żołnierze, którzy sobie radzą z jakimś problemem. Myśmy zrobili film o cywilach. O tych, którzy cierpią najbardziej przy każdej wojnie i nikt nie zwraca na nich uwagi. A poza tym ja znam sporo studentów z Ukrainy, sporo ludzi, których to dotknęło. To jest tak bardzo blisko. Wystarczy wsiąść w samochód i następnego dnia jesteśmy w miejscu, gdzie spadają rakiety. Potem w tym filmie grały dzieci z Ukrainy. Zapytałem jedno z nich – bo to już w tej chwili są uchodźcy, jedno mieszka w Irlandii, drugie w Niemczech, a jeszcze jeden chłopiec w Ukrainie. Zapytałem, jak im się tam żyje, i mówi: „Nie no już się przyzwyczailiśmy jakoś, tylko te rakiety w nocy…” itd. Jakbyśmy sobie pomyśleli, że nasze dziecko w środku nocy, już nie mówię nawet o tym, że ma spaść rakieta na głowę i go zabić, ale że w środku nocy ma się obudzić, pobiec do schronu, a rano ma iść do szkoły. W ogóle nie zdajemy sobie sprawy z tego, co… Ludzie tacy są. Dopóki ich coś nie dotknie, to myślą, że to jest coś daleko. Dla tego myśmy zrobili ten film specjalnie po to, żeby jak minie rok czy dwa, to jednak wywołać jakąś empatię, i przypomnieć trochę o tym, co tam się bardzo blisko nas dzieje. I nie dotyka nas politycznie czy militarnie, tylko po prostu po ludzku.
- Bardzo obserwuje to, o czym pan powiedział, o tym znieczuleniu, które nastąpiło, i to samo chyba można przyłożyć do kolejnej wojny, którą mamy czyli Izrael – Palestyna.
- Do wszystkich.
- Widzę na Twitterze, jak ludzie wrzucają wideo bez cenzury dosłownie mordów, i pod spodem są zdjęcia kanapek, jedzenia…
- Tak, to dotyczy wszystkich wojen. Cywile na wojnie to są ci, którzy najbardziej cierpią, są najbardziej bezbronni, więc o tym myśmy zrobili ten film.
Maciej Ślesicki: Robienie filmów już mnie nie bawi
- Powiedział pan, że już nie bawi pana robienie filmów. Czy to faktycznie jest tak, że w głowie pan sobie zaznaczył, że to będzie ostatni film?
- Nie, ja nie chcę robić filmów dla tego, że po pierwsze uczę tego. W szkole myślę, że mam wielu studentów, którzy są dużo lepsi ode mnie i im się bardziej chce. Są młodsi, fajniejsi, inaczej widzą świat. Druga rzecz jest taka, że ja po prostu myślę, że się do tego nie nadaję. Ja zrobiłem mało filmów w życiu, bo robiłem je rzadko, dla tego, że każdy z filmów dużo mnie kosztował. A ten ostatni, "Ludzie" o wojnie na Ukrainie, chyba najwięcej. Pomyślałem sobie: Dla czego i po co, skoro jest pełno ludzi dookoła, którzy lubią i chcą to robić, mają chęć a ja nie? Więc nie mam żadnego powodu, żebym musiał to zrobić po coś. Jedynym powodem… powodem były dwie rzeczy. Po pierwsze: To, że na temat wojny chciałem coś powiedzieć jako filmowiec. A po drugie, to że myśmy ten film zrobili tak, że ten film ma niebywałą formę. Jego operatorem, i moim współpracownikiem był mój były student – Mateusz Pastewka.
Ten film ma ujęcia, których nie było w historii kina. Ma bardzo długie, nieprzecinane niczym, bardzo skomplikowane ujęcia. Ma ujęcia z punktu widzenia niemowlęcia, które jest jednym z bohaterów tego filmu. Bo to jest w ogóle film o kobietach na wojnie. I jednemu z bohaterów postanowiliśmy zrobić… z niemowlaka, dziewczynki, na bohaterkę, dla tego, że ja się zastanawiałem, kto jeszcze i jak bardzo może być taką wojną dotknięty, i jak bardzo jest niewinny. Już chyba nie ma nic bardziej niewinnego, niż dzieciak, który jeszcze nie mówi. Jest niemowlakiem w wózku, i nagle dookoła latają rakiety. Z punktu widzenia niemowlaka myśmy opowiedzieli dużą część filmu. I dla tego ten film ma bardzo wysmakowaną formę, ma bardzo długie ujęcia, ma bardzo dobre zdjęcia itd. I to były te dwa powody. Raz, że trzeba powiedzieć coś ważnego, drugie, że forma inna niż zwykle. Chciałem zrobić taki film, bo to zawsze jest rodzaj pewnego wyzwania.
Maciej Ślesicki: nie będę przepraszał za "Sarę"
- Powiedział pan, że mało filmów, ale jednak chyba każdy, albo niemal każdy, stał się bardzo ważny w polskim kinie. Czy „Tato”, czy „Sara”, to są filmy, do których non stop się wraca, są cały czas powtarzane w telewizji…
- „Sara” to jest w ogóle taki film, do którego wróciliśmy w czasach tak zwanej „politycznej poprawności”. Ale jestem z tego bardzo dumny, że po 30 latach ktoś wraca do jakiegoś filmu. To chyba znaczy, że coś mi się udało. A to, że ludzie na ten temat coś bredzą, kompletnie mnie nie rusza, bo ten film kiedyś rozruszał modę na polskie kino, w tamtych czasach, kiedy wszedł do kin. I myślę sobie, że z drugiej strony też kompletnie nie mogę skumać tego, że ktoś może traktować ten film ze śmiertelną powagą. Bo ten film składa się z różnego rodzaju pastiszy i klisz, i był czystą zabawą. A Agnieszka Włodarczyk, która w nim grała, oczywiście miała wtedy 16 lat, oczywiście pokazywała się na golasa, ale ja myślę, że w rezultacie jej to nie zaszkodziło. Wręcz powiem, że bardzo szanuje to, do czego ona doszła, dla tego że to jest dziewczyna, która z nieprostej rodziny wyrosła na samodzielną osobę, która doszła do wszystkiego sama.
Potem ja jej powiedziałem: „Agnieszko, jeżeli chcesz zagrać w „13 posterunku” później, po „Sarze”, to musisz najpierw zdać maturę.” I ona zdała tą maturę, a potem ona… Ja bardzo szanuje takich ludzi. Dochodzą do wszystkiego sami, nie przez koneksje żadne, nie przez żadne przyjaźnie czy miłości, tylko dla tego, że po prostu ciężko pracują. Ona oczywiście miała ciężko, bo się z niej śmiali w szkole, ale coś za coś. Ona nadal jest. Ona i śpiewała, i tańczyła, i grała w filmach i serialach, i sama sobie kupiła mieszkanie czy dom. Sama sobie na pewne rzeczy zapracowała. To jest wspaniałe.
Oczywiście myślę, że to były trochę inne czasy. I tu powiem coś, za co zostanę pewnie absolutnie zcancelowany, ale chcę powiedzieć, że według mnie tamte czasy były lepsze. One były uczciwsze, i takie prostsze. Ja nie zmuszałem Agnieszki do tego, żeby ona w czymś grała. Ani wcześniej, zanim jak ten film zaczęliśmy robić, wszystko narysowali, wiedzieliśmy co będzie, jak będzie, kto, kiedy będzie goły, kto nie będzie goły itd. I w tamtych czasach ten film został odebrany dużo lepiej, niż gdyby był dzisiaj, z prostej przyczyny. Wtedy ludzie jeszcze rozumieli, że to jest zabawa w kino, że tego nie można potraktować… chociaż „Tato” był poważniejszym filmem. Mieszał gatunki robił… tamten film wyprzedzał swoje czasy – mówię o „Tacie”. Nie było w Polsce takich filmów, gdzie byłoby połączenie dramatu, jakiegoś rodzaju groteski, i różnych takich rzeczy…
- Ale też tematem wyprzedzał. Teraz jest to zjawisko separacji od ojca, może dla tego, że jest więcej rozwodów, więc więcej się o tym mówi. Natomiast w tamtych czasach była to myśl nowatorska.
- To był zupełnie inny film, dla tego ludzie też nie bardzo wiedzieli… czasami szli za historią, i ona ich poruszała. Ale też czasami krytycy, czy ludzie na festiwalach nie do końca kumali co to w ogóle jest, i dla czego to tak ma być. To było inne. „Sara” to był taki film, gdzie myśmy chcieli robić - w uproszczeniu - najlepszą strzelaninę w polskim kinie, i myślę że mi się to udało. I wiem kto nas jeszcze przeskoczył. Jak sobie popatrzę na tą scenę z akwariami, to myślę, że nie wiem. Natomiast cały ten film był czysta, żywą rozrywką, i tyle.
- Myślę, że dzisiejsze kontrowersje wokół tego filmu nie wynikają z tej nagości Agnieszki, tylko z tego, że wiele osób może go czytać jako gloryfikację takiego związku. To znaczy tej różnicy wieku i pozycji życiowej miedzy nimi.
- Może tak, ale z drugiej strony związek związkiem, ale nie wiem… jak się tak zastanawiałem co się dalej stało z tymi moimi bohaterami, to sobie myślę, że taka Agnieszka, za dwa czy trzy lata rzuciłaby tego Lindę. Poza tym, wie pani, jest wiele takich związków, gdzie ludzie z dużo młodszymi osobami, z różnych płci, bo upraszczanie tego do mężczyzna – kobieta jest głupie, są też odwrotne związki przecież. No ale wie pani, wystarczy spojrzeć na wielu, nawet polskich znakomitych aktorów, którzy mają już pewien wiek, a związali się z młodszymi kobietami, które mają z nimi dzieci.
- Pana ulubiony Cezary Pazura jest z młodszą żoną.
- Tak i są wspaniałą rodziną. Dla czego mamy nagle z tego powodu kogoś wycinać i… ja w ogóle nigdy tak nie podchodziłem do filmu, bo mi się zawsze wydawało, że film to jest tylko historia. To co ludzie dopiszą dookoła jest kompletnym nonsensem, dla tego że nie wolno budować pewnego rodzaju generalizacji. To znaczy, każdy związek i każdy człowiek jest inny i ma prawo do innych wyborów i tego typu rzeczy. Nie można, wie pani, że dzisiaj czasami… nie, dobra, już tego nie powiem, bo mnie ukrzyżują. Wydaje mi się, że nie można budować rozmowy o związkach generalizując coś. To znaczy, od jakiego momentu starsza osoba może się związać z młodszą? Od 15 lat? 20? A może 17? To jest bzdura. To zawsze zależy od tego, kto kogo kocha, i do kogo jest przywiązany, i jak ten związek się ułoży. To tyle.
- Nie będzie pan przepraszał za ten film?
- Za „Sarę”? Nie będę przepraszał. Absolutnie nie będę przepraszał za ten film.