Jeden z restauratorów, któremu „Kuchenne rewolucje” Gessler miały pomóc w podniesieniu upadającego interesu zdradził jak faktycznie wygląda program od kuchni. „Nikt nie wiedział, co się wokół dzieje. Przyjechali na pięć dni, wykorzystali nas jak małpki i zrobili sobie naszym kosztem cyrk wyemitowany w telewizji” powiedział zrezygnowany Tomasz Kozibąk z Lędzina serwisowilokalnemu.com.
Nie dość, że restauratorka spóźniła się na nagranie, to już w progu zaczęła krzyczeć wulgaryzmy, skakać po lożach i piszczeć. Strach było się odzywać! Kozibąk myślał, że to tylko tak pod kamery, a poza nimi będzie mógł normalnie porozmawiać i dogadać się z Magdą Gessler, ale gdzie tam! Nic z tego.
To co mężczyzna szczególnie zapamiętał z wizyty pani Gessler to scena z kiszonymi ogórkami. „Kazała nam wpier***ać ogórki. Zostały one kupione tego samego dnia w sklepie niedaleko restauracji. Ja miałem jakiś zgniły ogórek i wyrzuciłem go do śmietnika. Ona kazała mi go wyjąć, wypłukać i zjeść. Inaczej odejdzie i nie będzie rewolucji”. Widocznie nie przejmowała się, że pracownicy restauracji będą mogli mieć rewolucję, w żołądkach. A Kozibąk musiał i tak zamknąć lokal.
Czytaj: Magda Gessler: Dzięki mnie ludzie zarabiają po 14 tysięcy