Właśnie wydałaś powieść, pt. „60”, której główna bohaterka Walerija, podobnie jak ty jest osobą publiczną i lubi dobrą zabawę. Ile zdarzeń podarowałaś jej z własnego życia?
Ile mnie jest w głównej bohaterce to zostanie moją słodką tajemnicą (uśmiech). Nie ukrywam, że pisząc powieść „60” inspirowałam się zarówno swoim życiem, jak i zdarzeniami zaobserwowanymi w show-biznesie. Książka na pewno nie jest moją biografią. Nie jest również idealnie odwzorowaną biografią innej konkretnej osoby. Tworząc wiele rzeczy dałam się ponieść wyobraźni. Walerija i jej losy pokazują, że show-biznes nie jest tak piękny i kolorowy jakby się to mogło wydawać. Sama poznałam jego cienie i blaski. Tu często nie ma przyjaźni i sentymentów.
Od wielu lat funkcjonujesz w show-biznesie. Co ciebie najbardziej rozczarowało w tym świecie?
Dużo ludzi ma dwie twarze. Jedną - uśmiechniętą, kiedy pozuje na ściankach, a drugą - gburowatą i mniej życzliwą w momencie, kiedy gasną światła fleszy. Ludzie, oczywiście nie wszyscy, ale w znacznej mierze fałszywie uśmiechają się do siebie, a potem nawzajem rzucają sobie kłody pod nogi. Przyjaciółka sprzedaje przyjaciółkę w walce o lepszy PR. Zauważyłam też mnóstwo obłudy w głoszeniu haseł, że wszyscy się wspierają, że jedna kobieta ciągnie drugą ku górze i cieszy się z jej sukcesów. W rzeczywistości każdy ze sobą rywalizuje. Ludzie rzucają wielkie hasła, że wszyscy są równi, ale uważają z kim się zadają. Naprawdę jest niewiele szczerości i życzliwości w tych relacjach. Sama całkiem niedawno doświadczyłam takiej sytuacji, że popularna influencerka, która w pewnym sensie była dla mnie inspiracją, poznała mnie na takim etapie życia jak jestem teraz, była mną zafascynowana, padało mnóstwo słów wsparcia, miłych uśmiechów, a potem gdy dowiedziała się, że zaistniałam w mediach przez udział w „Warsaw Shore” nasz kontakt nagle się urwał. I razem z nim prysnął czar o głoszeniu przez tę osobę wsparcia dla kobiet.
Miałaś niegdyś opinie szalonej imprezowiczki. Dziś jesteś bardzo poukładaną kobietą, bizneswoman, pisarką, trenerką fitness i szczęśliwą mamą. Co sprawiło, że zechciałaś zmienić swoje życie?
Mimo że kiedyś prowadziłam mocno imprezowy tryb życia, to cały czas mocno stąpałam po ziemi. Miałam swoją firmę, pasje i zainteresowania. W pewnym momencie stwierdziłam, że muszę się wyszaleć. Wtedy wzięłam udział w programie „Warsaw Shore”. Korzystałam z życia pełnymi garściami, jednak nie zachłysnęłam się celebryctwem do tego stopnia, żeby show-biznes, alkohol, czy używki pociągnęły mnie na dno. Przyszedł moment, że powiedziałam sobie dość. Wycisnęłam z życia wszystko co się dało i stwierdziłam, że teraz należy się ustatkować. Wiadomo, punktem zwrotnym był moment, kiedy poznałam mojego mężczyznę. Później zostałam mamą, a także skupiłam się na prowadzeniu firmy i rozwijaniu swoich zainteresowań, m.in. związanych z dietetyką. Dodam jednak, że nadal od czasu do czasu lubię sobie zaszaleć i wyjść na fajną imprezę.
Jakiś czas temu zaszyłaś się w Hiszpanii. Czy mimo wszystko nie brakuje ci zagranicą tego szumu medialnego?
Wybrałam po prostu spokój, ale nie zniknęłam. Wieloma sprawami zarządzam na odległość. Wciąż jestem jedną nogą w show-biznesie, ale już na własnych zasadach. Prowadzę swoje social media, teraz promuję książkę. Jak jestem w Polsce chętnie się gdzieś pokazuję, bo nie oszukujmy się, ale obecność w mediach jest konieczna, chociażby do tego, by ktoś zwrócił uwagę na moją książkę. Bywanie w show-biznesie traktuję jako narzędzie dotarcia do ludzi. Mam nadzieje, że kiedyś będę mogła zwolnić tempo… Bardzo podoba mi się życie w Hiszpanii. Tu nikt się nie spieszy, nie ma takiego wyścigu szczurów, choć dodam, że nie próżnuję, ponieważ zawsze byłam osobą pracowitą. Cieszę się, że mogę pracować online, piję sobie kawkę, mam piękny widok na plażę i morze, nigdzie mi się nie spieszy.
Skąd wziął się u ciebie pomysł na napisanie powieści?
Pisanie zawsze przychodziło mi lekko. Zawsze była we mnie chęć przelania na papier moich artystycznych wizji i spostrzeżeń. Już dwa lata temu wydając kulinarnego e-booka „Kuchnia Magdy”, który zresztą do dziś cieszy się dużym powodzeniem, zapowiadałam, że za jakiś czas zaprezentuję publiczności coś nowego… Teraz dotrzymałam słowa (uśmiech).
Tytuł twojego romansu jest bardzo tajemniczy. Czy „60” to jakiś szyfr?
Chodzi o artykuł 60 kodeksu karnego, pod którym ukrywa się mały świadek koronny.
Jakie przesłanie niesie ze sobą twoja książka?
Bardzo bym chciała, żeby ludzie czytali ją z sercem. W tę historię trzeba się dobrze wczytać. Mimo że to jest romans, chodzi w niej o sprawiedliwość, a raczej pokazany jest jej brak. Ponadto każdy człowiek ma za sobą jakąś historię i nie można oceniać ludzi z góry, bo często nie wiemy, co takiego wydarzyło się w ich przeszłości, że kierują nimi takie a nie inne przesłanki.
To książka skierowana typowo do kobiet?
Mam nadzieję, że po moją „60” sięgną również mężczyźni, chociażby dlatego że nie jest to typowe romansidło. To mocna, zaskakująca, pełna emocji historia dwojga ludzi z naprawdę dużym wątkiem kryminalnym. Nie chcę w żaden sposób klasyfikować, że moja książka jest skierowana do określonej grupy. Myślę, że każdy znajdzie w niej coś dla siebie.
Rozmawiała Martyna Rokita