Na afiszach w warszawskim Teatrze Ateneum pojawił się spektakl „Uciekinierki”, w którym wciela się pani w postać Claude. Dlaczego warto obejrzeć tę sztukę?
Myślę, że spektakl „Uciekinierki” może spodobać się publiczności, ponieważ porusza bardzo ciekawe tematy. Opowiada historię dwóch kobiet o różnych charakterach i różnym pochodzeniu społecznym i różnych życiowych przejściach. Obie uciekają od swojego życia, nie chcą życia, jakie do tej pory miały. Spotykają się w dość niespodziewanych okolicznościach. Nawiązują dialog, nieustannie ścierają się ze sobą, a w gruncie rzeczy łączy je ten sam problem - każda chce zostawić za sobą pewne zdarzenia. Myślę, że wśród nas takich kobiet jest dużo, ale w przeciwieństwie do bohaterek sztuki, nie mają odwagi, by podjąć decyzję o zerwaniu z sytuacją, w której się znalazły. Z drugiej strony mamy też więcej silnych pań, które potrafią walczyć o siebie, więc im może się podobać. Nie zabraknie też dowcipu i poczucia humoru.
A czy pani w prywatnym życiu kiedyś miała taki moment, że chciała od czegoś uciec, coś zostawić za sobą?
Na szczęście nie mam tak smutnych doświadczeń jak bohaterki sztuki. Nie wszystko było idyllą, ale nie mam większych powodów do narzekań. Jestem szczęśliwa i bardzo zadowolona z życia, ze wszystkiego, co mnie do tej pory spotkało. Dotąd, ze wszystkimi wzlotami i upadkami, jakie każdego człowieka dotyczą, nie zmieniłabym niczego, co w moim życiu się działo, co przeżyłam. Nie godzę się tylko ze śmiercią mojego męża. Bardzo bym chciała, żeby Gustaw wciąż żył, żebyśmy razem mogli dalej iść przez życie i cieszyć się nim.
Z Teatrem Ateneum związana jest już pani prawie 30 lat. To pani szczęśliwe miejsce?
Wszystkie teatry, w których pracowałam były dla mnie szczęśliwymi miejscami. Mam ogromny sentyment do Teatru Dramatycznego, gdzie debiutowałam i występowałam na scenie w latach jego największego rozkwitu. Później został zdemolowany przez władze stanu wojennego. Wówczas trafiłam do Teatru Polskiego, a później do Ateneum, z którym moja piękna przygoda trwa po dziś dzień, choć wielokrotnie w międzyczasie występowałam również na deskach innych teatrów.
Ma pani również na koncie wiele dużych ról filmowych i serialowych. Często aktorzy dla szklanego ekranu porzucali teatry, a pani wciąż jest wierna scenie teatralnej, mimo że ta praca wymaga wielu poświęceń i dyscypliny Nigdy nie przeszła pani przez głowę myśl, by porzucić teatr?
Jestem wierna teatrowi, bo i on jest mi wierny. Całe życie gram w teatrze i nigdy nie poczułam się osobą zaniedbaną, która w teatrze traci czas i życie. Zawsze grałam. Ta możliwość sprawdzania się w różnych rolach i pracy w żywym teatrze jest czymś wspaniałym, prawdziwym aktorstwem, gdzie człowiek nieustannie czegoś się uczy, a także bezpośrednio obcuje z odbiorcą. Uwielbiam też teatr telewizji.
Jest pani odbierana jako osoba z dystansem do siebie i z ogromnym poczuciem humoru. Czy rzeczywiście idzie pani przez życie z uśmiechem?
Poczucie humoru przyświeca mi przez całe życie i miałam takiego samego męża. Takie jest też moje najbliższe otoczenie i moja rodzina. Bez poczucia humoru żucie jest smutne i straszliwie groźne. Poczucie humoru rozświetla nawet bardzo smutne chwile. Niektórzy mówią, że optymiści są głupi, ale jak wolę być głupia optymistycznie niż nie daj Boże głupia pesymistycznie (uśmiech).
Co pomogło pani przetrwać czas lockdownów, kiedy teatry były pozamykane, a kontakty z wieloma ludźmi utrudnione?
Przetrwałam właśnie dzięki swojemu optymizmowi. Brałam udział w różnych spotkaniach online, które też są formą kontaktu ze społeczeństwem, choć oczywiście nigdy nie zastąpią rozmowy w cztery oczy. Ponadto na moim Facebooku mniej więcej raz w tygodniu prezentowałam wybrany przez siebie wiersz, wprawdzie anonimowym widzom, ale oni zawsze żywo reagowali. Muszę przyznać, że mimo wszystko podczas pandemii ani razu nie poczułam się samotna. Mam kochającą i cudowną rodzinę, przyjaciół, choć wielu od dawna nie miałam okazji widzieć, ale nieustannie do siebie dzwonimy, informując się o najważniejszych sprawach… Cieszy mnie życie, po prostu. Nawet jak ma takie zapaści jak pandemia. Teraz czerpię radość z budzącej się do życia wiosny, z otaczającej nie przyrody. Spotykam na swojej drodze wiele serdecznych osób i staram się nigdy nie tracić nadziei na lepsze jutro.
Mimo że opanowała pani kontakty online, to podobno nie do końca one panią satysfakcjonowały?
Nie znoszę spraw, które są nieludzkie, odczłowieczone. Dla mnie siedzenie w komputerze, czy tylko i wyłącznie rozmawianie przez telefon to były formy krótkie, żeby się informować, a nie rozgadywać na kilka godzin. Naprawdę wolę dwa słowa zamienione z człowiekiem, który stoi naprzeciwko niż długą relację online czy elaboraty na e-mailach. To wszystko ułatwia życie i cudownie, że jest, ale nigdy nie zastąpi prawdziwej więzi emocjonalnej z drugą osobą. Chciałabym mieć wybór, wybierać relację online, kiedy jest mi to potrzebne, a nie żebym ja była ta to skazana. Momentami miałam już dość podcastów, mówienia do telefonu, witania się żółwikiem zamiast uścisku dłoni czy przytulenia się do kogoś bliskiego.
A jakie plusy pandemii mimo wszystko pani dostrzegła?
To był czas, kiedy mogłam też chwilę zastanowić się nad sobą, bardziej niż dotąd zadbać o dom, o sprawy, na które dotąd nie miałam czasu. W czasie minionego roku zrobiłam w domu generalne porządki po kątach i szufladach, do których nie zaglądałam, bo myślałam, że jest w nich wszystko, co ma być. Nagle okazało się, że wiele rzeczy jest mi nie potrzebnych.
Rozmawiała Martyna Rokita