Gdy wróciłam do Polski, od razu poszłam do drugiej klasy. Pierwszej w ogóle nie skończyłam przez te nasze rodzinne eskapady. Najlepsza byłam z angielskiego. Z polskim, a zwłaszcza z czytaniem, miałam ogromne kłopoty. Pamiętam, jak koleżanka zadała mi pytanie: "Słuchaj, a ty jak tam myślałaś, to myślałaś po polsku czy po angielsku?". Odpowiedziałam jej wtedy, że zawsze myślałam po polsku.
Rodzice długo zastanawiali się nad powrotem. Poziom edukacji w tamtych szkołach jest raczej niski, poza tym zaczynało robić się niebezpiecznie. Zdecydowali, że powinnam chodzić do normalnej polskiej szkoły. Każdą przeprowadzkę przeżywałam, ale dość dobrze przystosowywałam się do nowych miejsc. Wzbudzałam spore zainteresowanie "afrykańską przygodą", a dla mnie było zupełnie naturalne, że można mieszkać tu czy tam. Byłam jedynaczką, której dane było być w szczególnym miejscu, ale nie był to powód, żeby się z tym szczególnie obnosić. Mama bardzo dbała o to, by nie przewróciło mi się w głowie, skromność była dla Niej cnotą... W domu miałam rygor, jasne zasady, co mi wolno, a czego nie. Sporo się ode mnie wymagało, może nawet trochę za dużo, ale dało mi to ogromny potencjał, gdy startowałam w dorosłe życie i odkrywam, że jeszcze większy teraz .
Maja Popielarska była chuliganem
Miałam swoje chuligańskie wybryki, biłam się z chłopakami. Uwielbiałam się zresztą z nimi bawić, bliżej mi było do piłki niż do lalek, choć całkiem zgrabnie szło mi łączenie łobuzerskiej natury i anielskiej - miałam bardzo jasne włosy z kolorowym pasemkami i kolczykami. Ot, taka podwójna natura Ryby.
Okres liceum był dla mnie trudnym czasem, bo mieszkałam w internacie. Byłam dobrą uczennicą i co może zabrzmieć śmiesznie, nie znosiłam się uczyć. Przyjemność sprawiała mi jedynie biologia. Lubiłam chodzić do szkoły, lubiłam znajomych, ale wprost nie znosiłam ślęczenia nad książkami po lekcjach. Życie w internacie było świetne i bardzo pouczające dla takiej jedynaczki. Na pewno duża szkoła życia, dużo fajnych wspomnień, ale i smutnych, zwłaszcza gdy wracało się do internatu po weekendzie spędzonym w domu.
Byłam dosyć kochliwa, nawet w zerówce miałam chłopaka, który mi się bardzo podobał. Pamiętam, że pewnego razu siedziałam na schodach z koleżanką i zwierzyłam się z tej miłości - chyba do Roberta - stwierdziła krótko, że powinnam dać sobie spokój, bo on rozkochuje i rzuca. Do dziś śmieję się z tych "poważnych" słów mojej zerówkowej znajomej.