- Co powinna mieć prawdziwa dama?
- Powinna mieć poczucie własnej wartości. To jest takie uczucie, które pozwala z wieloma rzeczami dać sobie w życiu radę. Życie równie się układa – raz jest lepiej, a raz gorzej i trzeba mieć tego świadomość, ale jeśli wiesz, co stanowi o twojej wartości, to jest ci po prostu dużo łatwiej się odnaleźć we wszystkim.
- W programie „Projekt Lady” uczycie wasze podopieczne wielu przydatnych umiejętności. Jaka jest główna myśl, którą chcą panie przekazać dziewczętom?
- Każda z nas ma trochę inne zadanie. Irena [Kamińska-Radomska - przyd. red.] jest przekonana, że etykieta i savoir-vivre to podstawa życia każdej osoby, nie tylko kobiety, i stara się tą wiedzę przekazać naszym uczestniczkom. Uważa, że to bardzo pomaga i ułatwia życie. Tatiana [Mindewicz-Puacz – przyp. red.] pracuje nad poczuciem własnej wartości dziewczyn i uważa, że właśnie to jest kluczowe, a ja uczę je, żeby one się tym wszystkim nie przejmowały, żeby żyły tak, jak chcą, i że nie wolno układać swojego życia pod oczekiwania innych osób. W ogóle mam wrażenie, że ostatnimi czasy tego jest coraz więcej, że kobiety zamiast się emancypować i żyć tak, jak chcą - niezależnie od tego, jakie to jest życie - coraz częściej żyją, spełniając oczekiwania wszystkich osób wokół, tylko nie siebie.
- Czy doświadczenie z poprzednich dwóch edycji programu pomagało powstawaniu nowych odcinków?
- Pierwszy sezon to był eksperyment: i nasz, i uczestniczek i produkcji – wszystkich. Z kolei drugi sezon nas zaskoczył, bo poszedł w zupełnie inną stronę, niż myśleliśmy, że pójdzie. W trzecim już nie robiliśmy takich założeń. Wiemy już, o czym jest ten program, na czym on polega, znamy już jego schemat, wiemy, jakie są jego etapy i uczestniczki też wiedzą, ponieważ oglądały poprzednie odicnki. Dzięki temu dużo łatwiej się pracuje, ale ponieważ to jest grup dunastu zupełnie nowych dziewczyn, a każda jest inna, z inną historią i innym charakterem, to za każdym razem ten program jest jakby od nowa.
- Projekt Lady to zderzenie dwóch skrajnie różnych światów: niepokorne, imprezowe dziewczyny muszą się odnaleźć w eleganckim świecie pełnym dobrych manier? Jak się układa współpraca z tak trudnymi partnerkami?
- W ogóle nigdy nie było z tym problemu, bo tak naprawdę te dziewczyny są bardzo wartościowe. Uważam, że to nie dekolt świadczy o byciu damą, zachowanie już trochę bardziej, ale wszystko, co najważniejsze, jest w środku. Mam wrażenie, że one wewnętrznie są już gotowe. To jest trochę wina czasów, w jakich żyjemy. One wulgarność mylą z kobiecością, głośność z asertywnością. Im więcej tym lepiej, a to tak nie jest, a my po protu staramy się im to spokojnie tłumaczyć.
- Jak pani ocenia efekty programu? Ile dziewczyn wynosi z niego lekcję?
- Większość. Mamy tylko dwa przypadki niepoprawienia swojego życia, natomiast cała reszta dziewczyn to spektakularne zmiany. Mamy kontakt z wszystkimi dziewczynami i wiele z nich spełnia plany, z którymi przyszły. Wyprowadzają się z domów, wracają na studia, robią zaległą maturę. Jedna z dziewczyn otworzyła wreszcie swój upragniony salon stylizacji paznokci, o którym od dawna marzyła.
- Co pani czuje, jako opiekunka dziewczyn, widząc ich przemianę?
- Ogromną dumę, i to nie dotyczy tylko dziewczyn, które wygrywają w tym programie. Czuję też dumę, kiedy obserwuję je w trakcie programu, kiedy robią małe kroki, które dla nich są krokami milowymi. My wtedy spędzamy ze sobą bardzo dużo czasu i obserwowanie tego to wielka przyjemność. Mam takie wrażenie, że nie dość, że robię fajny program, nie dość że mi za to płacą, to jeszcze jest to dla mnie źródłem wzruszeń i refleksji. Dzięki temu programowi sama staje się lepszą córką i mamą.
- Czy pani w tym wieku także sprawiała problemy wychowawcze?
- Tak, ale nie aż takie oczywiście. W szkole, jak to uczennica szkoły baletowej, musiałam być prymuską, ale tam wszyscy są prymusami. Natomiast byłam bardzo krnąbrną osobą, pyskowałam nauczycielom, byłam prowodyrką wielu sytuacji, np. pierwszego dnia wiosny, który w Warszawie były po prostu dniem wagarowicza. Walczyłam o prawo do noszenia rozpuszczonych włosów w szkole baletowej, czego zresztą nie udało mi się wywalczyć. Dlatego moi rodzice bardzo często byli wzywani do szkoły.
- Czy ta buntownicza natura nadal w pani drzemie?
- Tak! A wiesz, w czym się ten mój bunt uzewnętrznia? W tym, że jak mam ochotę założyć sukienkę, która ledwo mi sięga do połowy uda i dekolt, który jest trochę głębszy, niż dekolty Jacqueline Kennedy, to po prostu to robię. Oczywiście to ubranie to symbol, to nie o to chodzi. Tylko kiedy po kilku latach ciężkiej pracy na wydziale prawa poczułam, że chcę być w domu i poświęcić się macierzyństwu i podjęłam tę decyzję, to też wiele osób się pukało w głowę. Chcę nauczyć dziewczyny, żeby bunt przedkładać na takie rzeczy jak prawo do samodecydowania.
Rozmawiała Aleksandra Niedźwiedź
Projekt Lady
poniedziałek 21.30 TVN