Mama oddała mnie do sierocińca

2009-11-16 8:50

Edward Linde-Lubaszenko (70 l.) to legenda polskiego kina. Wystarczy wspomnieć "Układ krążenia", "Psy", "Poranek kojota" czy "Piłkarski poker". Ten na co dzień uśmiechnięty i pogodny aktor nie miał jednak łatwego życia. Tylko "Super Expressowi" zdradza, jak wyglądało jego dzieciństwo.

Urodziłem się w Białymstoku 23 sierpnia 1939 roku, w dniu podpisania paktu Ribbentrop-Mołotow. W 1941 r. do Białegostoku wkroczyli Niemcy. Mojego prawdziwego ojca Juliana Lindego już wtedy z nami nie było. Uciekł. Myślę, że przestraszył się cywilizacyjnie tych bosych zabiedzonych żołnierzy radzieckich z karabinami na sznurkach... Ojciec bardzo chciał, byśmy z nim uciekali, ale mama się nie zgodziła.

Potem pojawił się radziecki oficer Mikołaj Lubaszenko. Doszło do romansu, jakiegoś flirtu między mamą a nim. Długi czas myślałem, że Lubaszenko to mój prawdziwy ojciec - ale on tylko został zakwaterowany w naszym domu. Lubaszenko wsadził nas w eszelon sanitarny i wysłał do Archangielska. Nasza sytuacja nie była ciekawa. Mama nie mówiła po rosyjsku i jako Polka nie mogła znaleźć pracy. Co prawda Lubaszenko zaopatrzył nas w kartkę mówiącą, że jesteśmy jego rodziną, że to żona i syn.

Panował tam straszny głód. Miałem wszystkie objawy zagłodzonego dziecka. Mama, by mnie ratować, latem zakopywała mnie w piaskach wybrzeża Morza Białego. Poradziły jej tak starsze Rosjanki, które mówiły, że ze zdechłych ryb oraz słońca wchłaniam przez skórę witaminę D. I tak siedziałem zakopany w kucki 3-4 godz. dziennie.

Przez te warunki jeszcze długo po wojnie miałem odruchy głodomora... Kiedy zamawiałem zupę, chleb bezwiednie upychałem pod talerz, na zapas. Długo z tym walczyłem, przestałem go chować, gdy zaprzestałem jedzenia chleba. Kiedy wreszcie mamę uznano za swoją, mogła wybrać pracę. Została krojczynią chleba. A potem poszła do Wojska Polskiego jako szefowa kancelarii VI Pułku Piechoty. Ja trafiłem do sierocińca. Nie miałem do niej o to żalu.

Po roku przewieźli mnie do Kołomaku na Ukrainie, do matki Lubaszenki. Stamtąd pamiętam już więcej obrazów. Śnieg czysty i soczysty, budowaliśmy z kolegami z niego twierdze.

Pamiętam wychudzone krowy. Miejscowi podwieszali je pod sufitami na rzemieniach, bo stać już nie miały siły. Zakończenie wojny świętowałem już w Moskwie. Pamiętam race na niebie, Mauzoleum Lenina i pierwsze malinowe lody.

A potem rodzice przyjechali po mnie. I kiedy zaczęli mówić po polsku, pomyślałem, że zaprzedali się Niemcom. Uciekłem z domu. Szukali mnie z pomocą milicji cały dzień... W końcu ruszyliśmy do Polski, a Lubaszenko z nami.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki