Nie zarabiam aż tak dużo

2008-11-14 6:00

Krzysztof Ibisz zaprasza do swojego biura na warszawskiej Ochocie. Piękna przedwojenna kamienica. W środku domowa atmosfera i same młode kobiety, które zatrudnia. Podają kawę, bawią rozmową. Ten to się potrafi ustawić...

– Niedawno „Super Express” podliczył zarobki telewizyjnych showmanów... Zająłeś  czwarte miejsce. Rozczarowany?

– Nie, bo to przecież zabawa.

– Zabawa zabawą, ale ty niezwyczajny jesteś przegrywać. Czwarte miejsce, tuż za podium, to ujma?

– Żadna. Nie pracuję ani dla nagród, ani dla rankingów. Powiem więcej, nie pracuję nawet dla pieniędzy. Może trudno w to uwierzyć...

– Trudno...

– ...ale taka jest prawda. Nigdy nie odmówiłem udziału w żadnym projekcie z powodu niskich stawek. Jeśli coś jest ciekawe, robię to bez względu na wysokość honorarium. Po prostu kocham pracę i trudno, żebym gniewał się na Dorotę Wellman czy Marcina Prokopa za to, że mnie wyprzedzili. Znamy się i lubimy...

– Lubimy, lubimy. Wszyscy w kółko tak powtarzają, ale czy to nie jest tylko oficjalna wersja dla prasy...

– Animozje pojawiają się rzadko.

– Zawsze jest tak słodko?

– Zazwyczaj. To dziennikarze próbują nastawiać gwiazdy przeciwko sobie, żeby mieć tematy i wywołać skandal.

– Czyżby?

– Tak. W telewizji wszyscy się znamy, a z Marcinem często współpracuję. Kiedy nie mogę przyjąć jakiejś propozycji, dzwonię do niego i pytam, czy mnie zastąpi. On robi tak samo. Możemy liczyć na siebie też wtedy, gdy jeden z nas na przykład zachoruje. Imprezy przecież odwołać nie można.

– Wyliczyliśmy, że zarabiasz 140 tys. zł miesięcznie. Co ty na to?

– To kwoty mocno przesadzone. Niedawno jedna z gazet napisała, że w „M jak miłość” zarabiam miesięcznie 50 tys. zł. To bzdura, bo w rzeczywistości biorę gdzieś ze dwadzieścia razy mniej. Stawki aktorskie za jeden dzień zdjęciowy wynoszą średnio kilkaset złotych, a kończą się na 3 tysiącach.

– Mówisz średnio, ale obaj wiemy, że średniakiem nie jesteś. Gwiazdy, do których się zaliczasz, kasują dużo więcej...

– W tym miesiącu zagrałem tylko raz i nie zarobiłem aż tak dużo. Poza tym zatrudniam w swojej firmie na stałe pięć osób. Po odliczeniu podatków, zapłaceniu rachunków, telefonów i pensji dla moich pracowników, w mojej kieszeni nie zostaje wcale aż tak wiele, jak myślicie.

– Słyszałem, że prześladują cię paparazzi?

– Pewnego razu facet splunął mi na maskę samochodu. Wyszedłem zwrócić mu uwagę, ale w krzakach stał jego kumpel z długim obiektywem... Okazało się, że była to prowokacja fotografa, który żyje ze zdjęć popularnych osób.

– Denerwujesz się, gdy jesteś fotografowany bez pytania w różnych dziwnych okolicznościach?

– Nie, bo wiem, że taka jest cena popularności. Gdybym tego nie akceptował, to zachowywałbym się jak ktoś, kto wygrał milion w totka i nie chciał zapłacić podatku. Głupota. Ostatnio zobaczyłem faceta, który robił mi zdjęcia w nocy. Podszedłem do niego, zapytałem, jaki ma sprzęt i czy może  fotografować bez lampy. Życzyłem miłej pracy i poszedłem w swoją stronę.

– Dlaczego w takim razie wielu znanych ludzi ucieka od mediów?

– Mają do tego prawo. Stachursky jest taką gwiazdą. W czasie koncertu dzieli się z ludźmi swoim talentem i wrażliwością, a po występie życie prywatne zachowuje wyłącznie dla siebie. Rozumiem go, bo z popularnością wiążą się także sytuacje niemiłe.

– Co masz na myśli?

– Kiedy po wypadku samochodowym moja mama leżała w szpitalu, przyszedł do niej dziennikarz przebrany za pielęgniarza. Przyniósł jej kwiaty, miło rozmawiał, pytał, jak się czuje, a wychodząc zrobił zdjęcie. Następnego dnia ukazał się w gazecie „wywiad” z mamą.

– Mówiliśmy o popularności. Można cię spotkać na ulicy?

– Oczywiście! Chodzę normalnie na zakupy, na bazarek na Ursynowie.

– Tak bez ochroniarza?

– Zwyczajnie i dziwię się, że niektórzy moi koledzy zatrudniają bodyguardów. Jeśli ktoś czuje się zagrożony, to rozumiem, ale w każdym innym przypadku ograniczanie kontaktów z ludźmi jest śmieszne.

– A żebrakom wrzucasz do kapelusza?

– Nigdy im nie odmawiam. Nie analizuję, czy ktoś jest w rzeczywistej potrzebie, czy nie. Z założenia zawsze daję.

– Co cię najbardziej stresuje?

– Praca. Jest to jednak pozytywne uczucie, które napędza do działania. Gdy zbliża się godzina dwudziesta w sobotę wieczór i zaczyna się „Jak Oni śpiewają”, czuję, że moim jedynym marzeniem jest wyjść na scenę i zrobić show. Na tę godzinę ustawia się mój cały organizm – tak jak u boksera przed walką. Gdyby wydarzyło się coś, co sprawiłoby, że program by się nie odbył, tobym chyba oszalał.

– A jak po tym stresie odpoczywasz?

– Najpierw odpisuję na SMS-y, które w czasie programu dostałem od zaufanych osób. Piszą, co im się podoba, co można zmienić. Na bieżąco poprawiam wszystkie niedoskonałości. W czasie programu zawsze dzwonię też do mamy. Ona ma zdrowy ogląd normalnego widza i daje mi proste uwagi, np. żebym nie patrzył w monitor, że za bardzo wystaje kabelek za uchem. Nikt z ekipy tego nie widzi, tylko mama przed telewizorem. Niby drobiazgi, ale ważne. Na mamę zawsze można liczyć (śmiech).

– Co rodzice myślą na temat twojego sukcesu?

– Nie zrobiłem nic, czego mogliby się wstydzić. Przeciwnie, są ze mnie dumni. Nie budzę w społeczeństwie negatywnych skojarzeń, więc rodzice zazwyczaj spotykają się z pozytywnym przyjęciem. Tata aprobuje wszystko, mama potrafi mieć różne uwagi.

– Twój sukces odmienił ich życie?

– Nie. Mają tych samych przyjaciół, mama mieszka w mieszkaniu, gdzie się wychowałem, tata tam, gdzie się urodziłem. Wszystko jest tak jak było. Mam z nimi superkontakt.

– Prowadzisz firmę, zatrudniasz ludzi. Jakim jesteś szefem?

– Wymagającym, bo dużo wymagam tak­że od siebie.

– Zwalniasz?

– Kilka osób już u nas nie pracuje. Rozstaliśmy się. Niektórzy nie dawali rady. To praca na wysokich obrotach.

– Czego się brzydzisz?

– Nie lubię wołowych podrobów, a szczególnie móżdżku cielęcego.

– Dokończ zdanie: Polityka to dla mnie…

– ...zamknięty rozdział. Wciąż mam legitymację poselską, ale w ogóle mnie do Sejmu nie ciągnie. Nie żyję polityką, to nie mój świat.

– A operacje plastyczne są dla ciebie? Świetnie się trzymasz, a latka lecą.

– Zmarszczki u mężczyzn wyglądają inaczej niż u kobiet. Weźmy Clinta Eastwooda – każda zmarszczka na jego twarzy mówi o tym, ile przeżył, jakie ma doświadczenie życiowe. O operacji nie ma nawet mowy.

– To może chociaż włosy farbujesz?

– Na razie nie ma potrzeby. Czarną czuprynę dostałem w genach od taty i niech tak zostanie. Jak najdłużej (śmiech).   

Krzysztof Ibisz (43 l.)

Aktor, showman, prezenter telewizyjny, producent, który pokochał z wzajemnością telewizję. Ukończył wydział aktorski łódzkiej filmówki i podyplomowe dziennikarstwo na UW. Był posłem na Sejm (1991–93). Popularność dało mu prowadzenie w TVP programu „Czar par”. Od 2000 roku związany z telewizją Polsat, gdzie prowadzi wspólnie z Katarzyną Cichopek „Jak Oni śpiewają”, a w TV 4 teleturniej „Gdzie jest kłamczuch?”. Gra też m.in. w serialu „M jak miłość”.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki