Marek Torzewski od zawsze kochał śpiewać i to właśnie z muzyką związał swoją przyszłość. W wieku 11 lat wystąpił przed prezydentem USA, Richardem Nixonem - wykonał wówczas utwór "Krakowiaczek jeden". Po ukończeniu Akademii Muzycznej w Poznaniu występował m.in. w Polsce, Belgii, Francji, Włoszech, Niemczech, Portugalii czy Hiszpanii. Polskiej publiczność znany jest z wyjątkowego wykonania utworu "Do przody Polsko", który zagrzewał naszych piłkarzy do walki, i stał się prawdziwym przebojem.
Gdy Marek Torzewski usłyszał straszną diagnozę, załamał się. Początkowo zupełnie poddał się chorobie
Światową karierę polskiego tenora przerwała choroba. Lekarze zdiagnozowali u niego nowotwór złośliwy. Artysta mógł liczyć na wsparcie najbliższych, przede wszystkim żony, Barbary Romanowicz-Torzewskiej, oraz córki - Agaty. Jakiś czas temu córka tenora ujawniła, że ten mierzy się z nowotworem złośliwym. Na szczęście wszystko skończyło się dobrze, artysta nazywa to wręcz cudem, ale początkowo wyglądało to bardzo źle. Lekarze dawali mu jedyne 8-10 proc szans.
Śpiewak, choć miał ogromne wsparcie ze strony rodziny oraz fanów, nie mógł pogodzić się z diagnozą. Nie chciał już walczyć... - Pogodzenie się z diagnozą zajęło mi jakieś półtora miesiąca. Dziś wstydzę się tego, jak wtedy się zachowywałem - wyznaje artysta w rozmowie z Plejadą.
Polecany artykuł:
Tylko córka artysty miała na niego wpływ. Skłoniła go do leczenia, by mógł zaśpiewać na jej ślubie
Małżonka artysty wyjawiła, że diagnoza była dla artysty ogromnym ciosem. Nie mógł pogodzić się z tym, co powiedzieli mu lekarze. Marek Torzewski przestał rozmawiać nawet z nią. Tylko córka artysty miała na niego wpływ. Przypomniała mu wówczas, że planuje ślub, i nakłoniła, by obiecał, że podejmie leczenie, by móc odprowadzić ją do ołtarza oraz dać występ podczas ceremonii. Jak wspomina Barbara Romanowicz-Torzewska, to zmieniło podejście tenora. "Agatko, tak, zaczynamy" - powiedział wtedy.
Marek Torzewski nie chciał się jednak polecanej przez lekarzy operacji, zdecydował się natomiast na eksperymentalną chemioterapię. Dziś cieszy się z podjętej wtedy decyzji, bo wie, że dzięki niemmu nowa metoda została wdrożona jako standardowe leczenie.
To prawdziwy cud. Torzewski jest przekonany, że sam pan Bóg pomógł mu w chorobie
- Mam też ogromną satysfakcję z tego, że po tym, jak okazało się, że eksperymentalna metoda, którą zastosowano w moim przypadku, działa, została ona wdrożona jako standardowa metoda leczenia. Prowadzący mnie profesor był sceptycznie do niej nastawiony i nie wierzył, że okaże się tak skuteczna. Moje poprawiające się z miesiąca na miesiąc wyniki były dla niego zaskoczeniem.
Artysta uważa, że to, że żyje to prawdziwy cud. W końcu przy tak niewielkich szansach i jego początkowym zniechęceniu do walki z choroba mogło to się tragicznie zakończyć. W swoim uzdrowieniu widzi rękę Boga: - Każdy interpretuje cuda po swojemu. Ja jestem katolikiem, wierzę w Boga i uważam, że On pomógł mi wyjść z choroby. Ręka boska zadziałała.