Przygotowując się do rozmowy, naczytałam się artykułów o pana dorobku i niemal w każdym znalazło się takie hasło: "rewelacyjny aktor drugoplanowy". Faktycznie w wielu, choć oczywiście nie w każdym, ale w wielu filmach grał pan drugą rolę, która jednak przyciągała kamerę najbardziej...
Marian Dziędziel: - Tak bywało, tak było. Bywałem też pierwszoplanowym aktorem. Ale jeśli większość uznaje, że jestem aktorem drugoplanowym, to niech tak będzie.
Nie czuje się pan tym urażony?
- Nie, broń Panie Boże. Daj Boże, żeby się dało grać takie role drugoplanowe, jakie mi się udało zagrać!
Marian Dziędziel - aktor drugoplanowy?
Często pana rola, choć nie "pierwsza", staje się najbardziej charakterystyczna i ludzi przyciąga.
- Widzi pani... Na przykład w "Krecie" mam taką rolę, że nawet nie wiadomo czy to jest pierwszoplanowa, czy drugoplanowa? Więcej gra Borys Szyc, ale tytułowym "Kretem" jestem ja. W innych filmach bywa podobnie. Ale to nie ma znaczenia. Zagrałem też wiele ciekawych pierwszoplanowych ról i jestem bardzo zadowolony.
Nie dziwię się! Większość aktorów może pozazdrościć tak bogatej i różnorodnej filmografii. Ale wciąż jest pan bardzo aktywny zawodowo - na festiwalu "Tofifest" w Toruniu można było zobaczyć "Kraj" z pana udziałem. Czy jest jakaś wymarzona rola, którą chciałby pan jeszcze zagrać?
- Zagrać te role, których się nie udało zagrać (śmiech). Nie wiem, co mógłbym powiedzieć, co bym chciał zagrać... Coś fantastycznego, coś dobrego. To zależy, jak aktor ocenia. Ale jest wiele do zagrania jeszcze, top jest kwestia widzenia mnie i tej postaci, która została przez kogoś zapisana, stworzona. To przecież nie jest tak, że ja sobie wymyślę... A nawet jak bym sobie wymyślił i miał pieniądze, żeby sobie zrobić, to też bym nie zrobił, bo bym się bał (śmiech).
Wielu aktorów idzie w produkcje czy reżyserię, ale rozumiem, że pana do tego nie ciągnęło?
- Nie, nigdy mnie do tego nie ciągnęło zupełnie. Mogłoby to mieć mizerne efekty! (śmiech). Dla mnie jest ważne, żeby się widzieć jako aktora.
Marian Dziędziel usłyszał, że ma raka. Diagnoza była błędna
Przeczytałam ostatnio historię o pana problemach zdrowotnych. Usłyszał pan diagnozę raka, która była... błędna.
- Nie przeżyłem tego aż tak strasznie. Ale jakoś dziwnie to przeżywałem. Dziwne dla mnie było to, że ja tego nie przeżywałem właściwie, byłem tak spokojny o to, że to nie jest rak... Dostałem skierowanie na badania, lekarstwa... Ale ja tam nawet nigdzie nie poszedłem! Chodziłem na rehabilitację, żeby uruchomić nogi, bo miałem problemy z chodzeniem. Któregoś dnia w czasie tych zajęć przyszła informacja z wynikiem - że jednak to jest wrzód, to nie jest rak. Na tym się skończyło. Od tego czasu żyję spokojnie. Muszę tylko uważać na kawę, nie pić jej za dużo, bo żołądek "rąbie"... Szczęśliwie jestem.
Oby w dobrym zdrowiu!