Marian Kociniak specjalnie dla SE: To ostatni wywiad, jakiego udzielam!

2010-05-24 2:30

To ostatni wywiad, jakiego udzielam - zapowiedział nam Marian Kociniak (74 l.) przed spotkaniem. Przez niemalże pół wieku wystrzegał się mediów. Złamał się teraz, bo okazja jest niezwykła. 50 lat na scenie, właśnie wydano też książkę o artyście.

Po raz pierwszy w historii prasy Marian Kociniak opowiada nam o swoim życiu. Jego wojenne losy w niczym nie przypominały przygód Franka Dolasa z komedii "Jak rozpętałem II wojnę światową"...

Przeczytaj koniecznie: Katarzyna Herman radzi jak zorganizować przyjęcie dla dziecka

- Pierwsze wspomnienia z dzieciństwa? Koszmar okupacji. Pamiętam Niemców, którzy szli z miotaczami ognia i podpalali wszystkie domy na Dolnym Mokotowie, gdzie mieszkaliśmy... Tego się nie zapomina! Miałem wtedy 6 lat. A kiedy nasz dom już się palił, z rodzeństwem i rodzicami ruszyliśmy w kierunku Pyr. Ojciec w takiej starej cegielni znalazł tam dla nas schronienie. Spaliśmy na słomie, koczowaliśmy tak przynajmniej przez rok, do wyzwolenia Warszawy. Przeżyliśmy tam straszną zimę, straszną biedę. Chodziło po nas tysiące wszy. Miałem na głowie krwawy czerep, nie było lekarstw, matka zrywała mi go.

Miałem wtedy jedno marzenie. Najeść się! Ale wtedy to marzenie było nierealne. Chodziliśmy po polach zbierać buraki, mama robiła z tego melasę. Potem ojciec postarał się o aparaturę, pędził bimber. To bulgotało, bul, bul, bul, bul i ja przy tym bimbrze spałem. Ten bimber ojciec wymieniał na ziemniaki, troszkę oleju, na kawałek chleba... To są koszmarne wspomnienia z dzieciństwa... A kiedy poszedłem do szkoły, miałem początki gruźlicy. Wreszcie wojna się skończyła. Wtedy... O tak, byłem kochliwy. Miałem w szkole podstawowej dziewczynę. Zosia była moją rówieśnicą. Śliczna, zgrabna brunetka. Byliśmy w sobie tak zakochani, że postanowiliśmy uciec z domu. Co zresztą skończyło się dla mnie dramatycznie. Mieszkaliśmy wtedy w Rembertowie. Z Zosią ustaliliśmy, że mamy pociąg o 5.30 do Mińska Mazowieckiego, a potem pojedziemy dalej, na wschód, do Związku Radzieckiego. Co to była za głupota, do dziś wspominam to z rozrzewnieniem. Ale jak się ma 12-13 lat...

Patrz też: Lubaszenko przeszedł na drakońską dietę

Daleko nie uciekliśmy, nawet do pociągu nie dotarliśmy. Myślę, że jakiś zazdrosny kolega nas zdradził. Jest ranek, my nocujemy w jakiejś lepiance w lesie za Rembertowem, gdy nagle słyszymy wołanie: "Wyłaź!". Ojciec, mama, cała rodzina. Ale w lesie nic się nie stało, dopiero w domu.

Tato kazał mi zdjąć portki, przy mojej ukochanej! Potem dostałem 20 takich pasów, że pupa aż zaczerwieniła mi się od krwi. Nie było dla mnie większej kompromitacji. Zosi już więcej nie zobaczyłem. Myślę, że tę kochliwość i taki pęd do przygody miałem po dziadku. Kiedy on miał z 80 lat, przyjeżdżał do nas na pikniki. Ale nigdy długo nie zostawał. "Dzień dobry" i już go nie było. Ciągle się gdzieś wymykał. Dziadek miał taką maleńką walizeczkę, a tam była wódeczka i pętko dobrej kiełbasy. Nie zostawiał jednak tego u nas, jechał z tym dalej. W kierunku Mińska Mazowieckiego. Myślę, że miał tam kobietę...

Jutro: Zamiast zarabiać dla rodziców, poszedłem na studia

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki