Aktor, znany m.in. z hitu "Jak rozpętałem II wojnę światową", jest całkowicie zdruzgotany. - Mówi tylko o tym, że pogodził się ze śmiercią i już chce odejść. Nie chce, aby bliscy i znajomi składali mu jakiekolwiek kondolencje podczas uroczystości. Nie chce też kwiatów na pogrzebie - mówi nam znajomy Kociniaka.
Kilka lat temu pan Marian wycofał się z życia towarzyskiego i z branży aktorskiej. Przestał nawet udzielać wywiadów. Myślał, że u boku ukochanej w spokoju dożyje reszty swoich dni. Bo przecież pani Grażyna była dla niego całym światem.
Kochał ją od pierwszego wejrzenia, choć przyznaje, że nie miała z nim łatwego życia. - Tyle, ile ja przykrości narobiłem tej mojej Grażynce... Że też ona ze mną tyle wytrzymała! Będzie niedługo 50 lat. Grałem w teatrze, w filmie. Były takie sytuacje, jak np. w 1964 r., gdy kręciliśmy obraz "Pięciu", pracowałem po kilkanaście godzin na dobę. Kończyłem zdjęcia na Śląsku o godz. 14, umorusany jak diabeł, myjąc się w pośpiechu, awionetką wracałem do Warszawy. O godz. 18.30 stawiałem się w teatrze, by wczesnym rankiem już być na Śląsku. Pracowałem tak przez 16 lat, przez 16 lat nie miałem urlopu, ale potem odezwało się zdrowie - opowiadał "Super Expressowi".
Dwa lata temu przeszedł poważną operację jelita grubego. Miał problemy z chodzeniem i praktycznie nie ruszał się już z domu. - Zbliża się mój schyłek. Zrobiłem też rachunek sumienia - mówił wtedy. Nie przypuszczał jednak, że przyjdzie mu się jeszcze zmierzyć ze śmiercią swojej żony.
Dziś, podczas uroczystości pogrzebowej, zdruzgotanemu aktorowi towarzyszyć będzie dwójka ich dzieci oraz czwórka wnucząt.
Zobacz: Zmarł Andrzej Żuławski. Kto odziedziczy majątek? Oto rodzina reżysera