- Co lubisz w swoim bohaterze, doktorze Hanku Lawsonie z serialu "Bananowy doktor"?
- Podoba mi się, że mój bohater jest nieprzewidywalny, spontaniczny i błyskawicznie podejmuje decyzje.
- Jesteś do niego podobny?
- Odpowiem anegdotą: o mały włos nie zostałem prawnikiem. Miałem studiować w porządnej szkole prawniczej, a potem robić karierę w prestiżowej kancelarii w Nowym Jorku. Ale gdy na pierwszym roku w college'u szedłem na trening futbolowy, trafiłem na casting do grupy teatralnej i... dostałem rolę w sztuce "Orphans". To wydarzenie całkowicie zmieniło moje życie. Zakochałem się w teatrze i zostałem aktorem.
- Podobno uczestniczyłeś w operacji.
- Podczas przygotowań do serialu poprosiłem przyjaciela, który jest chirurgiem, by pozwolił mi przyjrzeć się jednej z operacji. Stałem nad pacjentem, któremu wycięto otwór w czaszce, by dostać się do mózgu. To było bardzo intensywne doświadczenie, ale nie zemdlałem.
- Czy jest możliwe, żeby twój bohater, Hank, powrócił do swojego dawnego życia?
- Nie sądzę, żeby chciał powrócić do szpitala i do Nowego Jorku. Przypadki, które go spotkały, a które zarazem zmieniły jego życie, dały mu siłę, odporność, ale też świadomość, że los jest nieprzewidywalny, że nic nie jest przesądzone raz na zawsze. I sądzę, że mu się to podoba.
- Czy brakuje ci czegoś w postaci Hanka Lawsona?
- Tak, i proszę nie brać mojej odpowiedzi za krytykę scenarzystów, bo oni wykonują naprawdę dobrą robotę. Nie miałbym jednak nic przeciwko temu, gdyby pokazano trochę więcej słabych punktów Hanka Lawsona. Jego stosunki z bratem już są napięte, z kobietami w jego życiu też nie jest najlepiej... Ale mam przeczucie, że odkryjemy ciemniejszą stronę jego natury już w drugim sezonie...
pon., UNIVERSAL, 21.00