Ponad dwa lata temu porzuciłaś dobrze zapowiadającą się karierę aktorską i postanowiłaś zostać podróżniczką. Co skłoniło cię do zmiany trybu życia?
Na moją decyzję miało wpływ wiele czynników, zarówno osobistych, jak i zawodowych, a także chęć przeżycia nowych przygód. Jednym z takich bodźców była kończąca się umowa na mieszkanie, które wynajmowałam w Warszawie. Wiedziałam na pewno, że nie chcę spędzać zimy w Polsce. Ponadto zaczęto znosić wszelkie restrykcje covidowe i znów otwierały się możliwości podróżowania. W pewnym momencie zaczęłam przeglądać oferty lotów w różne zakątki świata. Oprócz aktorstwa mam też stabilną pracę, którą mogę wykonywać z każdego miejsca na ziemi. Spontanicznie wybrałam Tajlandię, konkretnie wyspę Phuket, głównie ze względu na pogodę. Wcześniej było tam sporo moich znajomych, którzy zapewniali mnie, że jest pięknie i bezpiecznie. Podróż zaplanowałam na połowę listopada. Akurat tam ustępowała pora deszczowa, więc jak dotarłam na miejsce miałam pogodę jak z bajki. Zarezerwowałam apartament na pół roku. Chciałam poznać smak wyspiarskiego życia, które bardzo mi się spodobało od pierwszej chwili, kiedy zamieszkałam w Kalim Beach.
Nie obyło się jednak bez niespodzianek.
Byłam jednak tak zajęta, że przed wylotem nie zdążyłam załatwić wizy. Zebrałam wszystkie dokumenty, ale nie dotarłam do ambasady. Myślałam, że sześciomiesięczną wizę da się załatwić na miejscu. Jednak okazało się inaczej. Na pierwszej wizie mogłam mieszkać jedynie 45 dni, a po kolejnych 30 dniach musiałam opuścić Tajlandię. Ta sytuacja trochę zmusiła mnie do zmiany miejsca. Nie zamierzałam jednak wracać do Polski. Z Tajlandii kupiłam lot na Bali, gdzie spędziłam kolejny miesiąc, przy okazji spotkałam się z koleżanką i jej rodzicami, którzy akurat byli tam na wakacjach. Trochę pozwiedzaliśmy razem, a potem ruszyłam dalej śladami bohaterki mojego ulubionego filmu „Jedz, módl się, kochaj” z Julią Roberts. Niestety tu się rozczarowałam, bo nie dość, że słynna plaża z filmu jest płatna, to na dodatek tak zatłoczona i głośna, że trudno było poczuć romantyczny klimat, jaki widziałam na ekranie (śmiech). Następnie przeniosłam się do Bangkoku, bo już mogłam wrócić do Tajlandii. Swój główny bagaż po trzecim miesiącu zostawiłam na Phuket i przemieszczałam się jedynie z podręczną walizką. Musiałam nauczyć się minimalizmu.
Ciężko było ci żyć z tak ograniczonymi zasobami?
Momentami nie było łatwo. Zostawiłam suszarkę do włosów i większość ubrań. Wzięłam ze sobą laptop do pracy, podstawową odzież i niezbędne kosmetyki, zwłaszcza z filtrami, chroniącymi przed słońcem. Podróże nauczyły mnie, że naprawdę niewiele potrzeba, żeby być szczęśliwym. Wzrosło też moje poczucie własnej wartości i zaczęłam też więcej doceniać. Rzeczy materialne często schodziły na dalszy plan. Ne czułam się samotna, choć byłam sama na obcym kontynencie.
A które z przedmiotów, które zabrałaś czy to do Tajlandii czy do USA okazały się zbędne i następnym razem już ich nie zabierzesz w podróż?
Zbędne okazało się małe przenośne żelazko. W Tajlandii było tak parno, że wszystkie zagniecenia prasowały się same po ubraniu się w daną rzecz. Nie miałam też czasu korzystać z zestawu do domowej laserowej depilacji, a po drugie, mimo że byłam cała wysmarowana filtrem 50, to i tak bałam się poparzenia, więc nie robiłam zabiegów z serii przypominającej.
Zostałaś nawet ambasadorką Sanktuarium Słoni. Jak do tego doszło?
Pewnego dnia odwiedziłam wspomniane już Sanktuarium Słoni i zakochałam się w tym miejscu. Karmiłam je i mogłam się do nich przytulać. Zwierzęta w tym miejscu są naprawdę dobrze traktowane w przeciwieństwie do innych miejsc, gdzie wykorzystuje się je w celach zarobkowych, nie traktując w sposób humanitarny. Zaprzyjaźniłam się z właścicielami i kiedy zaproponowali mi, żebym została twarzą tego miejsca, zgodziłam się.
Jaki był kolejny punkt na mapie, który odwiedziłaś?
Pattaya. Przy plaży Nukla odwiedziłam cudowne Sanktuarium Prawdy, zabudowane jest z drewna, które nieustannie niszczone jest przez wodę. Tu nasunęła mi się refleksja, że ludzie – niesamowici artyści, którzy tam pracują, wykonują syzyfową pracę. Byłam pełna podziwu dla nich i dla tej sztuki. Odwiedziłam również Kambodżę, która skradła moje serce. Przede wszystkim nie jest zepsuta turystyką. Można poczuć tamtejszą kulturowość i dzikość tego kontynentu. Tam obchodziłam nowy rok, który przez trzy dni wyglądał jak nasz polski śmigus dyngus. Ludzie biegali po ulicach uzbrojeni w karabiny na wodę lub wiadra i od rana do wieczora polewają się nawzajem. Jest ciepło, więc wszyscy mają z tego fun. W ogóle ludzie zawsze są tam uśmiechnięci, nie widać po nich smutku. Cieszą się naprawdę drobnymi rzeczami.
Jakie smaki kojarzą ci się z Tajlandią?
Tęsknię za Mango Sticky Rice. W Polsce czegoś takiego się nie kupi. Bardzo często jadłam ten deser. Ogólnie zachwycił mnie street food i owoce morza z grilla. Za to ryby były bardzo średnie. Starałam się żywić tam, gdzie lokalsi, choć zdarzało mi się też jeść w restauracjach. Niemal wszędzie można było też kupić shoty kolagenowe. To była fantastyczna pielęgnacja od środka. Zamiast coli drink z kolagenem – rewelacja. Jedyne, co mi przeszkadzało to nadmiar cukru w każdej potrawie i napojach. Podobnie było później w USA. Tutaj to dopiero wszystko było przesłodzone.
Spędziłaś ponad rok w Stanach, ale nie widzę, żebyś przytyła. Jak ci się udało zachować tak świetną formę?
Bardzo uważałam na to, co jem. W sklepach uważnie czytałam składy wszystkich produktów. Mieszkałam w Los Angeles i Miami, gdzie jest kult ciała, więc nawet jak zjadłam coś tuczącego, to szybko spaliłam na siłowni, czy podczas innych aktywności na powietrzu. Starałam się tam żyć bardzo aktywnie. Natomiast w Nowym Jorku było tyle zwiedzania, że nie myślałam o tym, żeby się objadać.
Co cię urzekło w Stanach?
W Miami Beach zamieszkałam na Collins Avenue, ponieważ zakochałam się w architekturze art déco. Urzekły mnie budowle z lat 30. i 40., które zbudowano dzięki pieniądzom z kolumbijskiej kokainy. Wcześniej czytałam o nich w książkach, a potem zapragnęłam zobaczyć to na żywo. W ogóle cała zabudowa Miami jest przepiękna. Na Key West pływałam z delfinami, co też było jednym z moich marzeń. Odwiedziłam, m.in. Dom i Muzeum Ernesta Hemingway'a. Po cudownym czasie na Florydzie zapragnęłam zwiedzić inny region. Następnie wybrałam się do Los Angeles, gdzie zamieszkałam w słynnym Santa Monica. Niestety LA aż tak mnie nie urzekło. Po pierwsze jest bardzo rozległe i trzeba poświęcić naprawdę mnóstwo czasu, żeby gdzieś dotrzeć. Funkcjonowanie tam bez samochodu jest trudne. W Downtown nie czułam się bezpiecznie, ponieważ było tam dużo bezdomnych i ogólnie szemranego towarzystwa. W planach miałam jeszcze Hawaje, ale w międzyczasie dostałam zaproszenie od fundacji, która pomaga zwierzętom na Kostaryce. Musiałam więc wybrać, czy Hawaje czy Kostaryka, ponieważ moja ESTA miała ograniczony czas. Postawiłam na pobyt w fundacji. W drodze powrotnej zahaczyłam jeszcze o Las Vegas. Oczywiście przegrałam w kasynie, ale na szczęście jakąś niedużą kwotę. Więcej nie ryzykowałam. Ale jak to się mówi – „kto ma szczęście w grze ten nie ma w miłości”. Zatem mam nadzieję, że czeka mnie szczęście w miłości (uśmiech).
Podobno mocno rozczarowała cię Dominikana. Co tam się wydarzyło?
Już na początku okazało się, że apartament, który wynajęłam za duże pieniądze okazał się inny niż na zdjęciach, a na dodatek było w nim tak głośno, że czułam się jakbym mieszkała na ulicy. Straszny huk i szum, dźwięki klaksonów i syren od karetek, bo obok były dwa szpitale. Nie było w nim nawet wody zdatnej do picia, a w żadnym z pobliskich miejsc nie mogłam zapłacić za zakupy kartą, bo nigdzie nie działała, a do dużego marketu było bardzo daleko. Nie mogłam nawet wypłacić pieniędzy w żadnym z bankomatów. Chciano mnie oszukać jeszcze w Uberze. Chcieli ode mnie nie tylko to, co naliczała aplikacja, ale jeszcze drugie tyle w gotówce. Przeżyłam koszmar. Na ulicach ani na plaży także nie czułam się bezpiecznie. Byłam nieustannie zaczepiana w mało przyjacielski sposób. Zmieniłam lokalizację na bardziej turystyczną, jednak i w Boca Chica nie okazało się lepiej. Plaże były wyjątkowo brudne, a mieszkańcy nieprzyjemni. W rzeczywistości nic nie wyglądało tan jak z prospektów reklamowych. Wynajęłam mieszkanie na dziesięć dni, a po czterech dniach wyjechałam, bo nie czułam się bezpiecznie. Staram się wszędzie żyć jak lokals, ale Dominikany na takie życie nie rekomenduję, zwłaszcza dla kobiety podróżującej w pojedynkę. Straciłam tu mnóstwo pieniędzy i była to dla mnie duża lekcja od życia. Poznałam blaski i cienie podróży. Jeśli Dominikana to tylko resorty, bo tylko prywatne plaże przy luksusowych hotelach są czyste.
Niedawno po kilku miesiącach wojaży wróciłaś do Polski. Znając ciebie, wiem, że długo tu miejsca nie zagrzejesz. Jakie kierunki obierzesz na kolejne wyprawy?
Chciałabym jeszcze kiedyś wrócić do Nowego Jorku, ponieważ ostatnio miałam zbyt mało czasu, żeby zobaczyć wszystko, co sobie zaplanowałam. Ciągle mam z tyłu głowy Hawaje, z których zrezygnowałam na rzecz Kostaryki. Teraz jednak moje serce bije bardziej ku Europie. Do Stanów na pewno polecę za jakiś czas, ale kolejną podróż planuję po naszym kontynencie. Myślę, że postawię na Włochy. Zainspirowała mnie do tego wizyta w restauracji Versace w Miami, której wystrój i klimat opiewał we włoskie klimaty. Mam w planach Costierę Amalfitana. Fascynuje mnie ten region. Jeszcze nie kupiłam biletów. Mam jeszcze chwilę na podjęcie decyzji. Zobaczymy, dokąd mnie życie poniesie (uśmiech).
Czy mimo wszystko nie szkoda ci, że porzuciłaś fajnie rozwijającą się karierę aktorską w Polsce?
Myślę, że nie. Prowadzę naprawdę piękne życie i nie muszę być zależna od cudzych decyzji. Tydzień po tym jak wylądowałam w Tajlandii, otrzymałam telefon z agencji aktorskiej, że wybrano mnie do jednej z głównych ról do serialu i powinnam wracać. Z drugiej strony w te podróż zainwestowałam duże nakłady finansowe i potrzebowałam odpoczynku. Płakałam i zastanawiałam się, dlaczego ta propozycja przyszła teraz, a nie miesiąc temu czy wcześniej. Z bólem serca odrzuciłam propozycję roli. Najwyraźniej tak musiało być. Następnego dnia wstałam i powiedziałam sobie, że jeśli duża rola jest mi pisana, wróci do mnie w innym czasie, a teraz postawiłam na rozwój osobisty i poznawanie świata i nie będę burzyć tych planów. A to nie było po prostu moje. Ani razu przez ostatnie dwa lata nie oglądałam się za siebie i nie rozpamiętywałam, co straciłam. Nauczyłam się żyć dniem dzisiejszym i czerpać radość z najmniejszych rzeczy.
Jakie pamiątki najczęściej przywozisz sobie z podróży?
Z racji tego, że w każdej dziedzinie życia postawiłam na minimalizm, z miejsc, które odwiedzam przywożę sobie tylko jeden magnes na lodówkę. Z wysp mam jeszcze kolekcję różnych nakryć głowy. Kupuję je, by chronić twarz przed słońcem, więc służą mi przez cały pobyt, a potem je zabieram.
Rozmawiała Martyna Rokita