Kiedy podrosłam, zaczęłam jeździć sama na harcerskie obozy żeglarskie nad Jezioro Turawskie. Strasznie mnie żeglarstwo fascynowało. Koniecznie musiałam zdobywać patenty. Najpierw żeglarza, potem sternika. Były to trzytygodniowe obozy szkoleniowe - od rana do wieczora zajęcia i dryl jak w wojsku. Dzisiaj dziwię się, że w ogóle się na coś takiego godziłam, bo nikt mnie przecież do tego nie zmuszał...
Pamiętam karę, jaką dostałam za to, że w czasie ciszy nocnej zorganizowaliśmy nielegalne ognisko. Kontrolowano, czy wszyscy są w łóżkach, dlatego śpiwory wypchaliśmy ubraniami tak, żeby wyglądały, jak gdyby ktoś w nich spał, a sami poszliśmy na wyspę. Nikt z nas nie pił, nikt nie palił, śpiewaliśmy piosenki przy gitarze. Po powrocie ciuchów w śpiworach nie było. Na porannym apelu za każdy fant wyznaczono nam karę. Budynek miał kształt statku, na górze była sala nawigacyjna - cała oszklona. Musiałam wymyć wszystkie okna. A potem posprzątać łazienkę. Na podłodze w prysznicu była zbita z desek kratka. Kiedy ją podniosłam - zobaczyłam zwisające czarne gluty. Cóż umyłam wszystko bardzo dokładnie, a potem sama wzięłam prysznic. W budynku pełno było pająków. Za uzbierany słoik pająków można było raz przejechać się na nartach wodnych. Do dzisiaj pająków się nie brzydzę. Łapię je i wypuszczam na dwór.
A aktorstwo? Byłam w pierwszej klasie podstawówki. W szkole w Bardo była świetlica ze sceną. Na Dzień Matki wystawialiśmy "Calineczkę". Dostałam główną rolę. Mój ojciec zrobił scenografię - namalował horyzont - staw z tatarakiem. Zrobił piec z krzeseł obitych tekturą. Mama z ciotką Dzidką zrobiły mi trzy kostiumy: jeden - maczek z wykrochmalonej gazy zafarbowanej na czerwono, drugim był fartuszek po kuzynce Ali, a potem biała sukienka z naszywanymi kwiatkami pożyczona od Agaty. Nie miałam problemów z wchodzeniem w świat fikcji, nawet tremy nie miałam.
To był sukces. Wszystkie mamy były zachwycone. Zagraliśmy kilka przedstawień. Dziennikarz z "Gazety Robotniczej" przyjechał na premierę i moje zdjęcie było w gazecie.
Kiedy przeprowadziliśmy się do Nysy, nikt nie poznał się na mnie i nie brali mnie do szkolnych akademii. Cierpiałam, bo wiedziałam, że lepiej umiem recytować niż moje koleżanki, ale nie miałam odwagi, żeby powiedzieć to nauczycielce. W liceum postanowiłam przestać się kryć i zaczęłam brać udział w różnych konkursach recytatorskich. Był też szkolny literacki kabaret - na bardzo przyzwoitym poziomie.
Chodziłam też do ogniska plastycznego. Jednak teatr wziął górę...