Dziennikarka jest w stałym kontakcie z Kabulą, której los odmienił się dzięki temu, że stanęła na jej drodze. Dziewczyna co jakiś czas gości w Polsce. Kolejna wizyta już niebawem. - U Kabuli wspaniale. Niedługo przyjeżdża na wakacje do Polski. Właśnie kończy zdawać egzaminy na drugim roku prawa, więc świetnie – cieszy się w rozmowie z „Super Expressem” Martyna Wojciechowska. – Ostatnio byłyśmy w górach, więc tym razem pewnie zabiorę ją nad morze. Zobaczymy jeszcze - zdradza nam dziennikarka.
Martyna Wojciechowska nie zabierze Marysi na wyjazd z Kabulą
Martyna Wojciechowska dodaje, że podczas tego wypadu raczej nie będzie towarzyszyć im Marysia (16 l.), biologiczna córka Martyny. – Chciałabym się skupić na Kabuli i pokazać jej jak najwięcej. Marysia ma swoje plany, ale oczywiście dziewczyny będą się widzieć – zapewnia gwiazda TVN i dodaje, że Kabula i Marysia bardzo się lubią. – Lubią się, zdecydowanie. Korespondują ze sobą i rozmawiają także poza mną – mówi Martyna, która przygotowuje się też do realizacji kolejnych odcinków programu „Kobieta na krańcu świata”.
Mrożąca krew w żyłach historia Kabuli
Gdy ponad sześć lat temu Martyna Wojciechowska adoptowała dziewczynę z Tanzanii, z pewnością nie przypuszczała, że jej życie potoczy się w ten sposób. Dziś Kabula jest szczęśliwa, bezpieczna i realizuje swoje pasje. Ale przeszła przez piekło. Doświadczyła przemocy z rąk handlarzy ludźmi – okrucieństwo, z którym musiała się zmierzyć, przyprawia o dreszcze... Podróżniczka pojechała z ekipą do Tanzanii, gdzie podjęła temat polowania na ludzi w XXI wieku. „Chorzy na albinizm wciąż uważani są tam za osoby obdarzone szczególną mocą. Dlatego z części ich ciał produkuje się magiczne eliksiry i amulety. I to się dzieje naprawdę – ręce czy nogi można kupić od handlarzy i szamanów. Ofiarami ataków padają głównie dzieci i kobiety” - opowiadała dziennikarka kilka lat temu w "Vivie". Kabula jest właśnie jedną z takich ofiar. „Napastnicy nie chcieli jej zabić, bo za zabójstwo grozi kara śmierci. Byli więc tak wyrafinowani, że położyli jej rękę na desce i trzema machnięciami maczety odrąbali tę rękę na wysokości ramienia. Zadbali nawet, żeby się nie wykrwawiła. Kazali matce pobiec po naftę, żeby polać nią ranę i doprowadzić do zamknięcia naczyń krwionośnych.