- Niedawno program „Kobieta na krańcu świata” dostał prestiżową nagrodę „World Travel Show” za 10 lat inspirowania Polaków do poznawania świata oraz otwartości i tolerancji wobec innych kultur. Kilka miesięcy temu została pani także uhonorowana specjalną lalką Barbie, która została wykonana na pani podobieństwo. Co dla pani znaczą te wyróżnienia?
- Traktuję to jako potwierdzenie tego, że dokonuję słusznych wyborów - tych zawodowych i tych prywatnych. Nie pracuję dla nagród i wyróżnień, ale bardzo miło je czasem otrzymywać. To znaczy, że to co robię ma dla kogoś znaczenie. Przyznaję też, że wyróżnienie, które dostałam od Barbie, było dla mnie bodaj największym zaskoczeniem w życiu! Kiedy się o nim dowiedziałam, zaniemówiłam i długo nie mogłam w to uwierzyć. Potem zaczęłam się śmiać. Pomyślałam, że to żart, że moja Barbie ma 44 lata, zmarszczki i jest niepokorną, krnąbrną duszą, bo przecież w do tej pory Barbie kojarzyła się z całkiem innym wizerunkiem.
- Jako pierwsza Polka i kobieta z Europy Środkowo-Wschodniej przejechała pani Rajd Dakar. Jako trzecia Polka zdobyła pani Koronę Ziemi, czyli najwyższe szczyty wszystkich kontynentów. Przecierała pani szlaki kobietom w wielu dziedzinach, które zawsze uważane były za domenę mężczyzn. Jak kobieta jest odbierana w tym męskim środowisku?
- Kiedy jako 10-latka marzyłam, żeby zostać wyścigowym kierowcą motocyklowym, nie zdawałam sobie sprawy, że narażam się na śmieszność i że tyle osób będzie szydzić z moich marzeń. Ciągle słyszałam, co dziewczynce, kobiecie wolno, a czego robić nie powinna. Czułam się tym naprawdę przytłoczona. W którymś momencie miałam wrażenie, że walczę z całym światem, żeby robić to, w co wierzę. Przebijałam się przez kolejne szklane sufity, ale były takie momenty, że było mi ciężko. Aż pewnego dnia zaczęłam się rozglądać i okazało się, że jest nas, odważnych kobiet coraz więcej. Dzisiaj od momentu moich pierwszych, nieprzystających dziewczynkom marzeń, minęło ponad 30 lat. Polska bardzo się zmieniła przez ten czas i my, kobiety, też się zmieniłyśmy. W kwestii równouprawnienia jesteśmy w lepszej sytuacji, ale wciąż funkcjonuje wiele nieprawdziwych i niesprawiedliwych stereotypów dotyczących kobiet i tego, co mogą osiągnąć, również w tak zwanym „męskim” świecie.
- Czy to właśnie te doświadczenia sprawiły, że postanowiła pani realizować program podróżniczy oczami kobiet?
- Czułam, że chcę realizować coś niestandardowego, wykraczającego poza ówczesny pomysł na telewizję i na to, co kobieta w telewizji może robić. Kiedy zaczęłam prowadzić program „Automaniak”, kobieta przy samochodzie mogła występować co najwyżej jako hostessa. Ale jako osoba, która opowiada o silniku samochodowym? To było nie do pomyślenia. Potem postanowiłam realizować programy podróżnicze. I w trakcie tych podróży z kamerą zrozumiałam, że znacznie ciekawsze od pokazywania mojej perspektywy, jest oddanie głosu niezwykłym bohaterom, których spotykam na swojej drodze. Doszłam też do wniosku, że losy kobiet zwykle są ciekawsze, bo bardziej złożone. Zbiegło się to też w czasie z tym, że zostałam mamą. Po przerwie postanowiłam wrócić do pracy, ale już na innych zasadach. Skupić się na kobietach i na podobieństwie naszych doświadczeń niezależnie od wyznania czy koloru skóry. A macierzyństwo jest właśnie jednym z takich doświadczeń.
- Czy te różne doświadczenia bohaterek pani programu wykorzystuje pani w wychowaniu swoich córek: 10-letniej Marysi i 20-letniej Kabuli adoptowanej w Tanzanii?
- Nie byłabym dzisiaj tym, kim jestem i taką mamą, jaką jestem, gdyby nie doświadczenia moich bohaterek, z których czerpię każdego dnia. Spotkania z kobietami z krańców świata traktuję jak lekcje życia. Także na ich wiedzy oparłam swój własny model macierzyństwa. Celowo używam określenia „własny”, bo przecież każda z nas ma inny model życia, więc macierzyństwa również.
- Która z poznanych przez panią bohaterek programu wywarła na pani życie największy wpływ, została w pamięci?
- Szczególnie bliską mi bohaterką, nierozerwalną częścią mojego życia jest oczywiście Kabula, która została moją adoptowaną córką. Ale także Carmen Rojas, boliwijska zapaśniczka, która w programie opowiadała o przemocy domowej, której doświadczyła. Dzisiaj,10 lat po realizacji tego odcinka, mamy do czynienia ze światową falą ujawniania przemocy i nierównego traktowania kobiet. Mówimy otwarcie i głośno o tym, o czym Carmen odważyła się opowiedzieć publicznie już dekadę wcześniej i to w kraju „macho”, czyli męskiej dominacji, gdzie kobieta ma naprawdę niewiele do powiedzenia. Pamiętam też zaskakujące spotkanie z Marią Jose Cristerna z Meksyku, nazywaną kobietą-wampirem. Maria ma zmodyfikowane niemal całe ciało, 98% jej skóry jest pokryte tatuażami, ma implanty, kolczyki, zęby spiłowane jak u wampira. Jednocześnie Maria jest dość zasadniczą matką trójki dzieci oraz prawniczką, która aktywnie pomaga kobietom, ofiarom przemocy domowej. To była dla mnie kolejna pouczająca lekcja – żeby nie oceniać ludzi po pozorach. Duży wpływ miała na mnie także Heather Swan, bohaterka trzeciego sezonu programu, która jest skoczkiem spadochronowym. Dała mi bardzo ważną lekcję tego, jak łączyć pasję, pracę i macierzyństwo.
- Kiedy po raz kolejny opuszcza pani Polskę i wyrusza na drugi koniec świata, za czym pani najbardziej tęskni?
- Za chlebem najbardziej! I za tą ułańską fantazją, którą mamy w Polsce. Uważam, że my Polacy, mamy umiejętność szukania bardzo niestandardowych rozwiązań. Nawet, kiedy myślę o ekipach telewizyjnych z krajów zachodnich, które jeżdżą po świecie, widzę, jak wiele potrzebują rozmachu, czasu, pieniędzy. My Polacy możemy zrobić dwa razy więcej, co najmniej równie dobrze, albo i lepiej, stosując zadziwiające metody osiągania celu.
- Co zobaczymy w 10. sezonie „Kobiety na krańcu świata”?
- Nareszcie Spitsbergen! Bardzo się cieszę, że wreszcie tam dotarłam – do najdalej na północ wysuniętej osady ludzkiej. To historia kobiety, która jest przewodnikiem po Arktyce i samotnie wychowuje dwójkę dzieci. Udaliśmy się też do Salwadoru, nazywanego „piekłem dla kobiet”. Zajęliśmy się tam tematem praw kobiet i bardzo restrykcyjnej ustawy antyaborcyjnej, pokazując do czego takie rozwiązania mogą doprowadzić. Z kolei w Czadzie zrealizowaliśmy bodaj najzabawniejszy odcinek w historii naszego programu. Mężczyźni tam się stroją, malują i obwieszają biżuterią, bo w ten właśnie sposób zabiegają o kobiety. Odwiedziliśmy też ostatnich „łowców głów” na Borneo. I właśnie teraz, kiedy zrealizowaliśmy ten dziesiąty, jubileuszowy sezon to zdałam sobie sprawę, że dopiero teraz się rozkręcamy!
Emisja w TV:
Kobieta na krańcu świata
niedziela 11.00 TVN