- Za panią już 15 sezonów „Kobiety na krańcu świata”. Liczy pani jeszcze odwiedzone kraje albo przebyte kilometry?
- Próbowaliśmy policzyć kilometry, ale okazało się to trudne. Kiedyś usłyszałam, że okrążyłam kulę ziemską 6 razy, a to było jakąś dekadę temu, więc pewnie udało się od tamtej pory jeszcze kilka razy (śmiech). Natomiast pewne jest, że od 2008 r., kiedy zaczęliśmy pracę nad programem, zrealizowaliśmy 125 odcinków programu w blisko 70 krajach. Byliśmy na wszystkich kontynentach, poza Antarktydą – przynajmniej na razie! To jednak nie liczby robią na mniej największe wrażenie. Przy okazji tej jubileuszowej edycji zdałam sobie sprawę, jak dużym projektem stał się ten program, i że właściwie dziś to już znacznie więcej, bo zdążył wpłynąć na życie bardzo wielu osób. Przede wszystkim ja się pod jego wpływem zmieniłam, ale zaznaczył się też w życiu jego bohaterek, które często po raz pierwszy zostały wysłuchane i poczuły się ważne. Dostałam też wiele świadectw od widzów, którzy mówili mi, jak program wpłyną na nich, jak ukształtował ich światopogląd, jak poszerzył horyzonty. Niektórzy wręcz mówią, że się na tym programie wychowali.
- Wspominając niedawno początki tego projektu, przyznała pani, że mało kto w niego wierzył. Co panią wtedy motywowało, żeby o ten program walczyć?
- Pamiętam ten moment, kiedy wymyśliłam, że chcę podróżować po świecie i robić o tym filmy. To się zaczęło jeszcze w 2003 r., kiedy powstawał program „Misja Martyna”. Wile osób się wtedy pukało w głowę, bo wychodzili z założenia, że ludzi o wiele bardziej interesuje ich własne życie, niż życie na krańcach świata. Potem przyszły różne trudne doświadczenia - złamałam kręgosłup, straciłam bliskie osoby, zdobyłam Mount Everest, zostałam też mamą... To był pod wieloma względami moment przełomowy w moim życiu. I pamiętam jak dziś, gdy przyszłam do stacji, żeby opowiedzieć o programie „Kobieta na krańcu świata”. Zgoda na ten projekt wynikała raczej z dużej wyrozumiałości moich szefów dla moich „dziwactw”, ale planowany był tylko jeden sezon. Nikt nie zakładał, że stanie się to tak ważnym projektem. Te pierwsze edycja napotykały wiele różnych trudności, ale teraz czuję, że ludzie już wyłącznie dmuchają w nasze skrzydła i wiem, że ciężko na to zapracowaliśmy. Faktem jest, że mam taki charakter, który sprawia, że im trudniej coś zrobić, tym bardziej mnie to motywuje, pod warunkiem, że w coś bardzo wierzę. Tak było w tym wypadku, bo kiedy zaczynaliśmy, o prawach kobiet i ich problemach, nie mówiło się tyle, co dziś, a ja czułam, że to jest ważne.
- Które z bohaterek programu wywarły na panią największy wpływ?
- Na pewno Carmen Rojas, boliwijska zapaśniczka, która bardzo szczerze podzieliła się swoją historią o doświadczaniu przemocy. I myślę, że to spotkanie było ważne nie tylko dla mnie, ale i wielu widzów, którzy przejrzeli się w jej historii jak w lustrze. Dużo wyniosłam też ze spotkania z Heather Swan, rekordzistką świata w skokach spadochronowych, która pokazała mi, że nigdy nie jest za późno na realizację marzeń. Jej podejście do macierzyństwa także wywarło na mnie wielki wpływ. Do dziś mam bliską relację z mieszkającą w USA Mają Kazazić, która przeżyła wybuch bomby podczas wojny w byłej Jugosławii. Straciła wtedy nogę, ale nie straciła wiary. Ponieważ ja również ocalałam z tragicznego wypadku, od początku czułam, że się bardzo rozumiemy. Jest i Anja Ringgren Loven, która została również bohaterką naszego filmu dokumentalnego pod tytułem „The one with hope”. Niedawno ten film otrzymał nagrodę Złotego Delfina na festiwalu filmów dokumentalnych w Cannes. No i oczywiście Kabula, która została moją córką. Z wieloma bohaterkami nadal jestem w kontakcie. To chyba dla mnie największy benefit tego programu - zyskałam bardzo wiele wyjątkowych kobiet w moim życiu i prawdziwych przyjaźni.
- O wielu lat żyje przez dużą część roku pani w drodze. Brakuje pani czasem większej stabilizacji?
- Bardzo lubię być w drodze. Cieszą mnie ludzie, którzy mi w niej towarzyszą, i których spotykam na krańcach świata. Wiele osób definiuje życiowe ustatkowanie się jako pobyt w jednym miejscu, ale ja postrzegam to bardziej jako stan emocjonalny. Osobiście czuję się bardzo ustatkowana i twardo stąpam po ziemi, chociaż z głową ciągle w chmurach. Nigdy nie czułam się bardziej spokojna, chociaż rzeczywiście często zmieniam miejsce pobytu. Wiem jednak, że to nie jest życie dla każdego, bo to jest jednak dość wyczerpujący sposób funkcjonowania.
- Niedawno obchodziła pani jeszcze jeden jubileusz, czyli swoje 50. urodziny. Dla wielu to moment na podsumowania. U pani było podobnie?
- Mogę powiedzieć, że jest na prawdę wspaniale. Mój bilans jest złożony z wielu wspomnień i doświadczeń, czasem trudnych, ale przede wszystkim z głębokiego poczucia, że jestem we właściwym miejscu, czasie i z właściwymi ludźmi. Poza tym 28 września świętowaliśmy nie tylko moje urodziny, ale i 5-lecie fundacji UNAWEZA – zresztą data nie jest przypadkowa! Radość ze świętowania jest tym większa, że w tym roku szkolnym do naszego programu profilaktycznego w ramach projektu „Młode głowy” włączyło się aż 4100 szkół, czyli o prawie 3 tys. więcej, niż przed rokiem, a tym samym zasięg naszych działań na rzecz profilaktyki zdrowia psychicznego znacząco rośnie. Aktywizm i działalność charytatywna to bardzo ważna część mojego życia i w dużym stopniu definiuje moją satysfakcję z niego.
- Urodziny świętowała pani w Rzymie, gdzie podobno zawitała po raz pierwszy. Dokąd wyruszy pani teraz?
- Ten Rzym jest rzeczywiście trochę symboliczny, bo pokazuje, że czasem trzeba pojechać na najdalsze krańce świata, żeby docenić to, co całkiem blisko. Wiele osób się dziwiło, że mnie tam dotąd nie było, ale prawda jest taka, że, podróżując na inne kontynenty, nie odwiedziłam jeszcze wielu miejsc w Europie. Sporo więc jeszcze przede mną do odkrycia. Kolejny sezon „Kobiety na krańcu świata” bazować będzie na wielu nowych – także dla mnie – destynacjach. Już nad tym pracujemy, jak więc widać, nie zwalniamy tempa!
Emisja w TV:
"Kobieta na krańcu świata", ndz., godz. 12.00 w TVN